wtorek, 29 grudnia 2015

Info + bohaterowie 3 (Seria: Szkoła Krzyku)

Info

Więc tak; obecne opowiadanie o naszych cudnych kociakach będzie oczywiście kontynuowane jednak przykrych wydarzeniach jakie mnie w ostatnim czasie spotkały(m.in. śmierć mojego kotka) całkowicie straciłam do tego opka wenę. Na czas oczekiwania jej powrotu zacznę kolejne opowiadanie(kiedy wena wróci będę pisać dalej oba opowiadania). Mam nadzieję, że mnie za to nie pobijecie... A przynajmniej nie za mocno, jedna ręka w gipsie mi wystarczy x.x






Bohaterowie



Godność : Oikawa Tooru
Wiek i klasa: 18 lat, klasa 3-A
Kolor włosów i oczu: Brązowy
Słabość: Hinata Tatsuna
Talent: ?




Godność : Tatsuna Hinata
Wiek i klasa : 16 lat, klasa 1-B
Kolor włosów i oczu : Jasny brąz, niebieski
Słabość: Tooru Oikawa
Talent : ?





Godność : Tetsuro Kuroo
Wiek i klasa: 18 lat, 3-B
Kolor włosów i oczu: Czarny, złocisty
Słabość : ?
Talent ?




Godność : Ishida Kageyama
Wiek i klasa : 17 lat, 2-C
Kolor włosów i oczu : Rudy, niebieski
Słabość : ?
Talent: ?





Godność :  Reiko Satoshi
Wiek i klasa :  18 lat, 3-B
Kolor włosów i oczu : Czarne, prawe - niebieskie; lewe - szare
Słabość : ?
Talent : ?




Godność : Shuuya Kano
Wiek i klasa : 16 lat, 1-A
Kolor włosów i oczu : Blond, złocisty
Słabość : ?
Talent : ?




Godność : Aogiri Kirito
Wiek i klasa : 17 lat, 2-C
Kolor włosów i oczu : Blond, szary
Słabość : ?
Talent : ?





Z biegiem wydarzeń w opowiadaniu brakujące informacje zostaną wypełnione ^w^

piątek, 25 grudnia 2015

Zamówienie 2

A oto oneshoot dla panienki Angelique Silence ^w^






Master games




Piękny poranek. Słonko świeci, ptaszki za oknem  śpiewają, słońce wpada przez okno jednak nie jest w stanie dosięgnąć łóżka, ani osoby na niej śpiącej. Było mu tak przyjemnie mięciutko w pościeli, miał też taki przyjemny sen… Wszystko byłoby wręcz bajkowe gdyby nie pewna starucha…
   -   Wstawaj Aoba!   -   wydarła się tuż nad jego głową.
Było to tak nagłe i szokujące wydarzenie, że niebieskowłosy zleciał z łóżka. Zaraz po tym dało się słychać odgłos głuchego uderzenia, ciała o podłogę, i głośny jęk.
   -   Babciu zlituj się…   -   jęknął zbierając się z podłogi.
Może i kochał swoją babcię ale chwilami uważał ją za prawdziwą wiedźmę. Jedynie kapelusza i miotły jej brakowało. No, chyba, że wzięłaby tą ze schowka, wtedy tylko kapelusza braknie. Mimo to postanowił się ruszyć, nie chciał jeszcze bardziej denerwować staruszki.  Wykonał wszystkie poranne czynności po czym przebrał się w codzienne ciuchy. Po śniadaniu nasłuchał się co ma kupić kiedy będzie wracać po czym pożegnał się z kobietą i ruszył w miasto. Celem jego podróży był pewna wieeeelka firma. Tak, był jej głównym zarządcą jednak pozostawał w cieniu i pozwolił by za właścicieli uchodzili jego przyjaciele, Virus i Tip. Sam Aoba zaszywał się w swoim ukrytym biurze i spędzał miło czas. Ale żeby było jasne – on się nie obijał. Był mózgiem całej firmy. Musiał się wykazywać naprawdę kreatywnym myśleniem, później wydać polecenia i kierować wszystkim za pośrednictwem bliźniaków. Ach, no tak. Nie było powiedziane co to za firma. Produkowała ona najlepsze gry i konsole. Aoba ostatnio wymyślił konsolę, która umożliwia przeniesie umysłu gracza do wirtualnego świata(tak, tak, pomysł zainspirowany SAO XD).   Pierwszą konsolę jaką wyprodukowano miał właśnie w swoim gabinecie.  Dlatego właśnie uwielbiał swoją pracę. Była dla niego wszystkim. No prawie. Czasami marzył o tym by to właśnie świat gry był tym prawdziwym. Jedyne czego by mu tam brakowało to babci. Do pomieszczenia wszedł białowłosy chłopak i mały czarny piesek.
   -   Witaj z powrotem Aoba.   -   odezwał się pies.
Tak, pies się odezwał. Czemu? On i białowłosy byli androidami, stworzonymi przez Aobę. Osobiście ich składał.
   -   Cześć Ren, Clear.   -   przywitał się z lekkim uśmiechem.
Zdjął z siebie kurtkę i odwiesił ją na wieszak, został w czarnej koszuli z długimi rękawami, sportowych butach i ciemnoniebieskich jeansach.
   -   Jak się ma Sei?   -   zapytał.
Androidy zaprowadziły do wielkiej półki z książkami. Była oczywiście prawdziwa ale robiła również za drzwi do sekretnego korytarza, który prowadził do ukrytego pomieszczenia. Nikt z wyjątkiem Aoby, Ren’a i Clear o nim nie wiedział. Jedyne co się w nim znajdowało to krzesełko, maszyny, cała masa kabli i jedna kapsuła wypełniona specjalną substancją. Tam też docierały wszystkie kable. Niebieskowłosy powoli podszedł do kapsuły i przyłożył delikatnie dłoń do szklanej ścianki przez którą można było spojrzeć do środka. Wewnątrz kapsuły znajdował się nagi, czarnowłosy mężczyzna. Wyglądał jakby spał. Gdyby nie kolor włosów i ich długość, sięgały mu one bowiem do ramion, można by powiedzieć, że wygląda identycznie jak Aoba. Cóż, nic w tym dziwnego. W końcu byli bliźniakami. Trzymali się razem od urodzenia aż do piętnastego roku życia. Wtedy ich rozdzielono. Aoba nigdy nie przestawał szukać brata aż w końcu go znalazł ale… Już wtedy był pogrążony w śpiączce. Udało mu się go odzyskać i trzymał go przy sobie. Specjalnie po to stworzył Ren’a i Clear, by go pilnowali i opiekowali się nim gdy Aoby nie ma aktualnie w firmie. Prawidłowe ciało Ren’a było chwilowo w naprawie więc musiał wytrzymać tymczasowo w ciele psa. Posiedział jeszcze trochę przy kapsule brata po czym wrócił do swojego gabinetu. Założył  specjalny hełm po czym pozwolił by jego umysł odpłynął do świata gry. Kiedy ponownie otworzył oczy był tam gdzie ostatnio, w swoim domku. Przebrał się w kombinezon, który dodawał mu zwinności i kamuflażu, narzucił do tego długi czarny płaszcz i założył na głowę kaptur. Włosy miał spięte w ładną fryzurę, celem było to by nie przeszkadzał no ale ładnie się przy tym ułożyły. Udał się do karczmy w centrum miasta gdzie spotykało się wielu graczy. Jedni w celach towarzyskich inni; nie koniecznie. Właśnie w takim celu przybył tu Aoba. Był tu umówiony z pewnym typkiem. Chciał by Aoba pomógł jego ekipie w pewnej sprawie. Dużo płacił więc złotooki nie miał nic przeciwko. Kiedy mężczyzna się zjawił dodali się nawzajem do znajomych by mogli się porozumiewać i podał mu nazwy członków drużyny, ich również dodał do znajomych. Złotooki wziął od typka zaliczkę i mapę terenu, którą na szybko przestudiował. Od razu wypatrzył dla siebie idealne miejsce. Oddał mapę po czym oznajmił, że będzie na miejscu i nie mają się czym martwić. A on zawsze dotrzymuje słowa. Tak jak obiecał tak zrobił. Był na miejscu, w punkcie, który sobie wypatrzył. Był on jednak z dala od miejsca spotkania grupy. Dlatego nie zdziwiło go to, że czat wręcz wariował od wiadomości. W pewnym momencie przełączono je na rozmowy głosowe. Mimo odległości słyszeli się doskonale.
   -   Gdzie ty do cholery jesteś Sly Blue?!
Westchnął cicho po czym wyjął z ekwipunku potrzebny sprzęt, zaczął się powoli rozkładać. W tej odległości miał pewność, że nikt go nie znajdzie.
   -   Rany, nie drzyjcie się tak… Obiecałem, że wam pomogę tak? I jestem. Nie musicie mnie widzieć. Gwarantuję wam, że jeśli nie będziecie szaleć to ochronię tyłki całej waszej bandy. Taka w końcu rola snajpera. Wysłałem wam na pocztę „gwarancję”. Jeśli zawiodę wszystko z mojego skarbca i zbrojowni przejdzie na waszą drużynę.   -   powiedział spokojnie.
Odpowiedziała mu grobowa cisza. Zapewne wszystkich zatkało. No i oczywiście kiedy się ocknęli pewnie sprawdzili pocztę. Lider grupy westchnął cicho po czym odchrząknął. W tym czasie Aoba zdążył się rozłożyć na swojej miejscówce. Kiedy już wszystko miał gotowe położył się brzuchem na ziemi, oparł się na łokciach i dobył swojej ukochanej snajperskiej broni. Spokojnie obserwował otoczenie przez najlepszej jakości lunetę doczepioną do jego snajperki. Po kilku minutach zobaczył inną grupę. Wtedy Aoba zrozumiał o co w tym wszystkich chodziło, uśmiechnął się do siebie pod nosem. Więc porachunki między dwiema drużynami. Hah, jego zleceniodawca musi być albo słaby albo tchórz. Bo raczej nikt uczciwy nie zatrudnia snajpera by zapewnić sobie zwycięstwo? Przyjrzał się dokładniej drużynie przeciwnej i od razu zrozumiał dlaczego go wynajęli. Zatrzymał swój wzrok na rudowłosym mężczyźnie z wieloma kolczykami. Mimowolnie serce zabiło mu trochę szybciej. Oj tak, znał tego mężczyznę… Chociaż nigdy wcześniej się nie spotkali. Aoba widział go tyko kilka razy z daleka. Można to chyba nazwać szczeniackim zauroczeniem. Miłość od pierwszego wejrzenia. Zabawne Ale cóż, zlecenie to zlecenie, nie ma zmiłuj.. Złotooki przygotował się i zachował spokój, tylko on się teraz liczy. Drużyny się spotkały. Liderzy uścisnęli sobie ręce, rozeszli się po całym terenie i zaczęła się rozgrywka. Rudy od razu sprawdził listę członków drużyny przeciwnika. Dobrze zrobił. Każdy kto ma trochę oleju w głowie robi to jako pierwsze. Ale Aoba nie był członkiem drużyny. Jego zleceniodawca musiał się na to naprawdę dobrze przygotować. Sprawdzenie listy jednak nie było wystarczające dla rudzielca. Zaczął się rozglądać i sprawdzać teren. Uśmiech Aoby się poszerzył. Był teraz tak podekscytowany, że zapomniał i zdjęciu z głowy kaptura jednak nie przeszkadzał mu on. Dawno nie miał okazji się pojedynkować z jakimś dobrym graczem A ten rudzielec był w pierwszej dziesiątce rankingu. Noiz. W tym świecie nie było osoby, który by go nie znała, no chyba, że byłby to początkujący.
   -   Czas na zabawę~.   -   powiedział wesoło, i melodyjnie, do samego siebie.
Ale, że nadal był na czacie znajomych to drużyna jego zleceniodawcy też go usłyszała. Nikt nic jednak nic nie powiedział. W tym momencie uznali go za lekko przerażającego. Niczym bóg obserwował jak rozpoczęły się „podchody”. Po jakimś czasie jeden z przeciwników zaszedł od tyłu osobę której był „aniołem stróżem”. Westchnął ciężko. Jak im się udaje utrzymać w rankingu z tak niską ostrożnością…  Wycelował przeciwnikowi prosto w skroń i zanim tamten wykonał ruch, pociągnął za spust.



~*~



Tego dnia Noiz miał wyjątkowo niepewne przeczucia. A raczej – nie mógł określić czy są one złe czy dobre. Był liderem dość potężnego klanu i starał się pomagać wszystkim jego członkom.  Za każdym razem wyruszał z jakąś grupą na pole bitwy, tym razem była to grupka nowicjuszy. A raczej byli już w Klanie od kilku tygodni więc takimi nowicjuszami to już nie byli. Tego dnia mieli walczyć ze swoimi zaprzysiężonymi wrogami,  z drużyną należącą do Klanu BloodLust Wszystko ładnie się zapowiadało, myślał, że pójdzie im w miarę łatwo. Sprawdził członków drużyny, zbadał teren, wszystko było w porządku. Wtedy nie wiedział jak bardzo się myli. Piekło zaczęło się dopiero wtedy kiedy padł pierwszy strzał. Jest tylko jedno ale. Strzał nie padł ani z broni jego drużyny ani z broni drużyny przeciwnej.
   -   Raito, kto cię zestrzelił?   -   zapytał szybko, chowając się za jakąś skałą.
   -   Nie mam pojęcia szefie… Właśnie zaszedłem od tyłu jednego z ich drużyny, chciałem poderżnąć mu gardło gdy nagle dostałem kulkę prosto w łeb. Ale system nie pokazał kto mnie zabił, zupełnie jakby był tu jakiś duch.
Noiz zaczął szybko analizować sytuację, szybko go olśniło.
   -   Wszyscy miejcie się na baczności! Wynajęli snajpera!   -    wysłał wszystkim wiadomości na pocztę.
Skarcił się w myślach, nawet nie wziął pod uwagę tego, że mogli wynająć kogoś z zewnątrz. I nie przyjęli go do drużyny dzięki czemu nie było go na liście, bardzo pomysłowe. Tylko gdzie on jest do cholery? Rudy zbadał przecież cały teren w promieniu półtora kilometra w każdą stronę! Z większej odległości nikt nie dałby rady żeby… Zamarł w bezruchu. Cholera. Zatrudnili kogoś z pierwszej dziesiątki. Innej opcji nie było. Na wieść o snajperze cała jego drużyna dobrze się ukrywała ale każdy był demaskowany gdy tylko chciał już zabić przeciwnika. To prawie tak jakby czuwał nad nimi Anioł Śmierci. Czas mijał, a Noiz w końcu został sam. Obrał inną taktykę. Zamiast zaatakować przeciwników ukrył się i wypatrywał skąd padają strzały. Jeśli chciał wygrać musiał wykończyć najpierw snajpera. Chcąc nie chcąc musiał przyznać, że jest on cholernie dobry. Los się do niego uśmiechnął i w końcu udało mu się go namierzyć. A odległość z jakiej strzelał wywarła na nim wrażenie. Żaden przeciętniak nie dałby rady strzelić tak precyzyjnie z odległości trzech kilometrów i to z takiej wysokości! Kurwa, ten snajper rozłożył się na pierdolonej górze!  Oczywiście wszyscy polegli z jego drużyny mieli teraz możliwość obserwowania rozgrywki przez jego oczy. No z jego perspektywy czyli.
   -   O kurwa.   -   powiedział któryś z nich kiedy zobaczyli gdzie chowa się snajper.
   -   To na pewno jest gracz?   -   zapytał ktoś inny.
No tak, nawet dla nich takie umiejętności gracza były nie do pojęcia. Noiz zaczął wszystko dokładnie analizować. Snajper nie mógł być byle kim. Musiał mieć w chuj dużo forsy na sprzęt i kupno skilli.  I to nie byle jakich. Musiał być najwyższej rangi VIPem i mieć duży staż. No i przede wszystkim był doświadczony. Całkiem możliwe, że był nawet beta testerem. Pozostawało tylko pytanie: kim on do kurwy nędzy jest?! Poczekał aż przeciwnicy go ominą po czym ruszył biegiem ukrywając się za wszystkim co się da. Od czasu do czasu w jego strony leciały pociski snajpera ale udawało mu się je ominąć, tylko kilka go drasnęło i jedno trafiło w ramię. Całe szczęście, że w grze nie da się czuć bólu. Jego HP spadło prawie o połowę ale w kocu udało mu się dotrzeć do góry. Teraz muszę tylko dorwać tego gnojka. Skoro ukrywał się na tak dużej odległości musiał być typem długodystansowca, czyli w bezpośrednim starciu będzie na straconej pozycji. Biegł bardzo szybko drogami, które prowadziły na sam szczyt góry… Czyli jakieś dziesięć pięter. Kiedy był już blisko był zmuszony się ukryć bowiem w jego stronę poleciał granat. I to nie byle jaki. Ledwo się schował a już usłyszał wybuch i jak setki gwoździ wbijają się we wszystko dookoła. A zostały mu jeszcze dwa piętra. Nie było już tak łatwo. Wszędzie porozstawiane były pułapki wysokiej klasy. Ominięcie ich dla zwykłego gracza było wręcz niemożliwe. Ale Noiz na szczęście nie był zwykłym graczem.n Z wielkim trudem ale jednak zdołał ominąć pułapki. Liczył się z tym, że snajper zdążył się ukryć i rozstawić nowe pułapki, był teraz bardzo czujny i ostrożny. Dotarł w końcu na miejsce tak jak się spodziewał, po snajperze i jego sprzęcie nie było widać ani śladu. Jedyne co go zainteresowało to to, że nie było widać żadnych pułapek. A raczej on nie był w stanie ich wykryć.  Pytanie tylko: czy były aż tak dobrze ukryte czy nie było ich wcale? I gdzie mógł się schować snajper? Jego drużyna również milczała, obserwowała wszystko w dużym skupieniu. W dłoni trzymał nóż, była to limitowana edycja, były takie tylko trzy, dla tych którzy wykonali specjalnego questa. Super trudnego. Ale Noiz nie znał pozostałych dwóch właścicieli, może nawet to i lepiej. W każdym razie – nóż ten był niezniszczalny, nasączony rzadką trucizną i zadawał duże obrażenia. 150 HP od jednego draśnięcia. Panującą ciszę przerwał cichy szmer, a może podmuch wiatru? Nie miał pojęcia ale postanowił się odwrócić. I dobrze zrobił; rudzielec schował się za skałą w ostatnim momencie. Mimo to jeden z pocisków drasnął go w policzek.
   -   Ciao bella~!   -   zawołał radośnie snajper.
Co do…?! Przecież ten gnojek był zaledwie dwadzieścia metrów dalej! Czyli on się nie ukrył. Po prostu zmienił pozycję i przygotował się do obrony. Teraz był pewny, że musi być zawodowcem  w tym co robi. Noiz szybko zaczął obmyślać jakiś plan ale nic nie przychodziło mu do głowy. Dlatego po prostu postanowił zagadać przeciwnika. Kto wie, może się uda?
   -   Możesz być z siebie dumny, dawno nie musiałem się tak wysilać.   -   powiedział głośno nadal pozostając w ukryciu.
Usłyszał chichot. Był to piękny dźwięk… Ale też lekko przerażający. A przynajmniej przyprawił go o lekkie dreszcze.
   -   Też się cieszę, że spotkałem kogoś z pierwszej dziesiątki panie Noiz~.   -   odpowiedział melodyjnie snajper.
Heh, to pewne, że go znał, jak każdy. Mimo to…
   -   Heh. I znów masz przewagę. Znasz mnie ale ja ciebie nie bardzo…   -   ciągnął.
Jedyne co był w stanie zauważyć to to, że snajper był odziany w płaszcz i skrywał twarz pod kapturem. Przez to nie był w stanie zobaczyć jego nazwy ani go rozpoznać. Najważniejsze jednak, że udało mu się go na krótko zagadać.
   -   Nie jest ci ta wiedza potrzebna~   -   odpowiedział snajper.
Po tym się zaczęło. Noiz zerwał się do biegu i zaatakował. Ale gnojek był zwinny, unikał wszystkich jego ciosów. Tylko raz go drasnął i co? 150 HP okazało się zaledwie małym skrawkiem życia snajpera. I od razu się zregenerowało. Musiał wykupić sobie funkcję regeneracji ale to nie są tanie rzeczy. I nie ma takiej, która leczy 150 a nawet 200 HP w ciągu kilku sekund. Jest tylko najwyższa, która leczy 300 HP na dziesięć sekund. Niższa sięga tylko do setki. I znów pojawiło się pytanie. Kto to do cholery jest?! To było dla niego nie do pojęcia. Nigdy nie spotkał nikogo silniejszego od siebie. Zawsze wygrywał. I teraz… Miał przegrać po raz pierwszy?  Czat drużynowy został wyciszony, zapewne wszyscy na raz zaczęli nawijać co na pewno by go rozproszyło. Znów się zamachnął, dopóki chłopak nie miał przy sobie broni palnej było dobrze. Ale musiał wykończyć go jak najszybciej inaczej… Zrobił wielkie oczy i szybko zrobił unik. Ledwo uniknął jednego ostrza i już musiał uciekać przed drugim.  Co..?!   Spojrzał na snajpera.  Pod kapturem widać było jedynie jego uśmiech i śnieżnobiałe zęby. Przeciwnik w obu dłoniach trzymał…
   -   No chyba sobie jaja robisz…   -   po prostu nie wytrzymał, musiał to powiedzieć.
Nieznajomy jedynie zachichotał i ponownie zaatakował. W obu dłoniach miał dwa takie same noże jaki miał Noiz. Nie ogarniał tego. Były przecież tylko trzy egzemplarze dla trzech osób. Jedynym sposobem by je zdobyć to wykonać questa i wygranie jej w czasie pojedynku… I wszystko stało się jasne. Nieznajomy wykonał questa. Tak zdobył pierwszego. Drugą wygrał w zakładzie. Ale żeby go wygrać musiał postawić na szali swojego noża. W tamtym momencie albo bardzo ryzykował albo był pewny swojej wygranej. Noiz naprawdę chciał to szybko zakończyć ale nie był w stanie. Zwłaszcza, że przeciwnik z każdą sekundą poruszał się coraz szybciej. Istny obłęd! Wtedy po raz pierwszy oberwał. Rudzielec dostał ostrzem prosto w klatkę piersiową przez co spadła mu jedna czwarta życia. Dalej było już tylko gorzej i po dziesięciu minutach wskaźnik HP wskazywał poniżej połowy. Noiz zacisnął zęby po czym udało mu się kopnąć snajpera i sam odskoczył by zachować sporą odległość. Cholera, nie docenił go. Myślał, ze skoro jest snajperem to musiał wszystko zainwestować w umiejętności i statystyki z tym związane. A tu się okazuje, że nie jest tylko dobry na dystans ale też w bezpośrednim starciu. Prychnął cicho i szybko wyjął z ekwipunku jakiś pilot. Zakapturzona postać na chwilę zamarła w bezruchu by zaraz się gwałtownie wyprostować.
   -   Bez jaj.   -   powiedział słabo.
Rudzielec tylko uśmiechnął się szerzej. Tak, ten pilot miał tylko jeden guzik. Bingo. Noiz trzymał właśnie w ręce detonator.  Kiedy wspinał się na szczyt góry po drodze rozkładał ładunki wybuchowe. Bardzo silne ładunki, i o dużej sile rażenia.
   -   Bum.   -   odpowiedział jedynie.
I wcisnął guzik. No i tak jak powiedział: BUUUM! Jak nie jebnie jak nie trzaśnie i cała góra zmieniła się w stertę wielkich głazów. W powietrzu unosiło się tyle kurzu, że w normalnym świecie można by się nim udusić. Po kilku minutach Noiz wygrzebał się spod sterty mniejszych kamieni i dosłownie padł na ziemię plackiem. Był wykończony i zostało mu jedynie 200 HP. Myślał, że to już koniec… Jednak po raz kolejny się mylił. Jego przeciwnik pojawił się znienacka, jakby wyłonił się spod ziemi. Oczywiście jego płaszcz był nieźle uszkodzony ale nadal się trzymał i zakrywał twarz wroga. Mocno nadepnął na klatkę piersiową Noiz’a i wycelował spluwą w jego głowę. I znów nie był to byle jaki sprzęt. Nigdy w życiu nie widział takiego modelu czyli nieznajomy musiał zrobić go osobiście. Zalicza się to do unikatowych przedmiotów. Znów zobaczył ten budzący ciarki uśmiech i rząd białych zębów. Ale tym razem zobaczyć coś jeszcze. Intensywne złote ślepia i kilka kosmyków błękitnych włosów.
   -   Hasta la vista~.   -   zaszczebiotał wesoło.
I pociągnął za spust. Noiz oberwał kulkę prosto oczy i jego pasek HP spadł do zera. To dopiero była siła. Po chwili jego ciało się rozpadło i mężczyzna zrespawnował się w punkcie odrodzenia gdzie czekali na niego członkowie drużyny. Przegrał. Po raz pierwszy z kimś przegrał. I przyjął to nawet całkiem spokojnie. Ale jedno było pewne. Ni spocznie dopóki nie dowie się kim był jego przeciwnik.



~*~



Aoba przez cały ten czas naprawdę świetnie się bawił. Kiedy zobaczył, że Noiz go wypatrzył i ruszył biegiem w stronę jego kryjówki ekscytacja złotookiego powoli zaczynała sięgać zenitu. Ciało zaczynały przeszywać przyjemne dreszcze gdy rudzielec dotarł do góry i zaczął się wspinać. A kiedy zjawił się już na miejscu… Zaparło mu dech w piersiach. Naprawdę przyjemnie mu się walczyło kiedy już doszło do starcia. Noiz był naprawdę uroczy~. I szczerze zaskoczył go tymi ładunkami wybuchowymi. Cóż, koniec końców Aoba i tak wygrał. Wybuch zeżarł mu ponad połowę HP ale szybko zaczęło mu się ono regenerować, po kilku minutach znów miał cały pasek. Cieszył się, że wykupił to samo leczenie się ran.  Kiedy się już ogarnął wrócił do grupy swoich zleceniodawców i odebrał resztę zapłaty.  Po tym udał się w miejsce gdzie nigdy nie zapuszczał się żaden gracz. Do zamku Króla NPCtów. To właśnie on tworzył je wszystkie. Najbardziej jednak kreatywnie wychodziły mu Bossy. Aoba zawsze mu przy nich pomagał, dawał propozycje i ogólnie spędzali ze sobą dużo czasu. Właśnie dla tego Króla chciałby zostać w tym wirtualnym świecie na zawsze. Dla Sei’a. Tak, król NPCtów był bratem Aoby. To właśnie dla niego niebieskowłosy stworzył te gry, ten świat. By mógł żyć chociaż tu skoro nie może żyć w prawdziwym świecie. Nie było sposobu by wybudzić go ze śpiączki. Jedynym rozwiązaniem było przenieść jego umysł do świata wirtualnego. I to też Aoba uczynił. Wylogował się dopiero wtedy gdy słońce zaczynało już zachodzić. Zrobił zakupy by jego babcia nie narzekała. Od tamtego dnia minęły dobre dwa miesiące aż tu nagle…
   -   Sly Blue.   -   powiedział ktoś.
I nie, to nie było w grze. Działo się to w prawdziwym świecie. Przechodził właśnie ulicą i minął się z rudzielcem. Oczywiście od razu go rozpoznał ale nie zareagował. Jedyne czym się różnił od postaci w grze to tym, że nie miał kolczyków. Złotooki nie spodziewał się jednak, że ten rudzielec odkryje jego wirtualną tożsamość. Na słowa mężczyzny Aoba zatrzymał się i popatrzył na niego z lekkim zaskoczeniem po czym uśmiechnął się zadziornie.
   -   Więc jednak zadałeś sobie trochę trudu by mnie znaleźć… Czy może moi byli zleceniodawcy się wygadali?   -   odpowiedział zaczepnie.
Mężczyzna na to odpowiedział lekkim uśmiechem rozbawienia.
   -   Trochę poszperałem. A oni tylko potwierdzili moje przypuszczenia.   -   odpowiedział jedynie.
I jak to się skończyło? Zaprosił Aobę na kawę. I oczywiście podczas tego spotkania Noiz starał się nakłonić Aobę by dołączył do jego Klanu jednak ten uparcie odmawiał. W końcu zajmował czwarte miejsce w rankingu więc Noiz zajmujący piąte miejsce nie był dla niego jakimś większym wyzwaniem. Ale nawet jeśli Aoba odmówił od dołączenia do klanu… I tak spędzał w nim dużo czasu, głównie z Noizem. Nie trzeba chyba mówić, że po miesiącu zostali najlepszymi przyjaciółmi. Ale nadal nie dołączył do Klanu. Tak, uparta z niego bestia.  Mimo to pomagał im na misjach, oczywiście za darmo. Kilka razy nawet uratował Noiz’a.
   -   Co ty byś zrobił beze mnie?   -   zapytał rozbawiony.
Był oczywiście na czacie głosowym znajomych. Teraz jedynymi jakich miał na liście to Sei i Noiz. Klan rudzielca wygrywał każdą walkę. Aoba zmienił nawet swoje codzienne zwyczaje. Ustalił sobie, że nie będzie mieszać życia z gry do tego prawdziwego, a tu proszę. Prawie codziennie spotykał się z Noizem. Po kilku kolejnych tygodniach ich relacje znów się zmieniły. Wstąpiły na wyższy poziom. Ale żaden z nich się do tego nie przyznał. Z pomocą niebieskowłosego Noiz dostał się na czwarte miejsce w rankingu, Aoba zajął trzecie. Kilku kumpli z Klanu rudzielca postanowiło to oblać więc urządzili imprezę w jednym z popularnych klubów. Oczywiście nie było mowy by obeszło się bez alkoholu. Było go nawet za dużo. A Noiz i Aoba wymyślili sobie zawody w piciu. Nic więc dziwnego, że obaj szybko się upili… A przynajmniej częściowo. Opuścili klub przed końcem imprezy. Poszli do Noiz’a. Rozmowy, śmiechy, umysł przyćmiony trochę przez procenty… Nawet nie wiedzieli kiedy wylądowali w sypialni rudzielca. Kilka kolejnych chwil później byli już bez ubrań. Cała reszta potoczyła się w  wiadomym kierunku.
Obaj obudzili się następnego ranka i byli nieźle zakłopotani.Tak dokładniej to Aoba spłonął rumieńcami i obiecał sobie, że już nigdy nie tknie alkoholu. Powiedzieli sobie, że postarają się zapomnieć o tym incydencie, nie powinno być trudno skoro i tak film im się urwał. Mimo to żaden z nich nie potrafił o tym zapomnieć. Cały czas myśleli o tym co zaszło i zaczęli o tym nawet fantazjować. Znaczy – śniło im się to w nocy. Rudzielec nawet czasem nie zasypiał, bał się swoich snów. Zwłaszcza, że przez nie coraz bardziej tracił nad sobą kontrolę. Pragnął Aoby. Ale w końcu nie wytrzymał. Zaprosił go do siebie. Posiedzieli. Pogadali. Pośmiali się. I nagle Noiz zaciągnął go do sypialni.
   -   O-oi! Co cię napadło?!   -   zapytał zaskoczony złotooki.
Noiz jedynie uciszył go pocałunkiem. I to bardzo namiętnym, Aoba aż się zarumienił, tak samo bardzo jak po wcześniejszym przebudzeniu w łóżku mężczyzny. Już miał zamiar jakoś uciec ale Noiz pokrzyżował mu plany. Związał mu ręce za plecami. Swoim krawatem. Po tym powoli podciągnął koszulkę złotookiego do góry, swojej już nie miał. Przyznać trzeba, że Aoba miał na co popatrzeć.
   -   N-noiz!   -   znowu spróbował ale mężczyzna w ogóle się nie przejmował.
Nie ważne jak bardzo Aoba protestował i się wyrywał. Mężczyzna powoli go rozbierał całując każdy skrawek ciała niebieskowłosego. Od razu widać było, że rudzielec się na to przygotował. Miał pod ręką wszystkie potrzebne rzeczy. Przygotował Aobę, nawilżył i dopiero wtedy w niego wszedł. Nie tylko dla pewności związał chłopakowi ręce. Nie chciał aby zatykał usta by powstrzymywać swój głos. Dlatego właśnie jęki Aoby rozchodziły się po całej sypialni i nie miał jak się powstrzymywać. A one tylko nakręcały Noiz’a coraz bardziej. Trzymał chłopaka mocno, ale jednocześnie delikatnie, za biodra i przyciągał do siebie na tyle na ile było to możliwe, wchodził przez to bardzo głęboko. Widać było, że mężczyźnie jest przyjemnie ale wyglądał też jakby się na czymś skupiał… Jakby chciał coś znaleźć. Nagle złotooki wygiął się w łuk i zrobił wielkie oczy.
   -   N-nie… Przestań… Aaaaach…. Nie tam…~!   -   wyjęczał ledwo łapiąc oddech.
Na twarzy Noiz’a pojawił się uśmiech zadowolenia. Znalazł to co chciał znaleźć. „Punkt rozkoszy” Aoby. Dlatego właśnie nie przestał. Przeciwnie, teraz męczył go jeszcze bardziej. I bardziej intensywnie. Nie musiał długo czekać, w końcu doszli oboje. Aoba w końcu mógł odetchnąć. A raczej tak myślał. Pomylił się. Noiz okazał się bardzo ale to bardzo niewyżytym i napalonym zboczeńcem. Przeleciał złotookiego jeszcze trzy razy, podczas ostatniego w końcu rozwiązał mu ręce. Ale Aoba już nie uciekał ani nie chciał powstrzymywać jęków. Jedynie objął mężczyznę za szyję. W tej chwili chciał go mieć jak najbliżej siebie. Kiedy doszli ostatni raz położyli się obok siebie na łóżku. Zapanowała kilku minutowa cisza.
   -   Wiesz… Może wyjdę na prześladowcę ale… Od dawna cię obserwowałem. Półtora roku.
Zakochałem się.   -   wyrzucił z siebie Noiz.
Aoba popatrzył na niego zaskoczony ale zaraz cicho zachichotał.
   -   Ty to masz wyczucie z wyznaniami.   -   stwierdził rozbawiony.
No bo kto wyznaje miłość po, zamiast przed, seksie? Mężczyzna również się uśmiechnął. Oczywiście złotooki przyjął jego uczucia. Zostali parą. W końcu sam Aoba również go obserwował. Tylko, że od trzech lat. Czyli od kiedy gra została wyprodukowana i od kiedy Noiz zaczął w nią grać.  Ale o tym rudzielec wiedzieć nie musi… Ani tego, że to Aoba jest twórcą konsoli do gier. Przynajmniej na razie.
   -   Ale do twojego Klanu i tak nie dołączę.   -   oznajmił wytykając rudzielcowi język.
I co? Następnego dnia był członkiem Klanu. Widocznie miłość może zmienić nawet takiego uparciucha.

czwartek, 24 grudnia 2015

Oneshot(z serii Na Zawsze Razem)

Tak jak obiecałam - oto prezent świąteczny w postaci oneshota. Nawet złamana ręka nie powstrzymała mnie przed jego napisaniem XDDDDD
Życzę wszystkim czytelnikom wesołych świąt i zapraszam do czytania (^w^)






Raj
  


Siedziałem w salonie, a właściwie wylegiwałem się, na bardzo ale to bardzo wygodnej sofie. Naprawdę ile czasu już minęło ale jestem… Naprawdę szczęśliwy. Jak jeszcze nigdy przedtem. Dookoła panuje cisza i spokój, przerywane jedynie od czasu do czasu przyjemną dla ucha muzyką. Po raz pierwszy nie miałem się czego bać. Nie musiałem się martwić. Było po prostu idealnie. Usłyszałem za oknem głośne śmiech, sam też się lekko uśmiechnąłem. Dźwignąłem się z kanapy i podszedłem do okna by za nie wyjrzeć. Rozbawiony przyglądałem się jak Byakko i Akira się wygłupiają. Oczywiście nie byli jedyni. Rodzice Akiry, matka Byakko, moi rodzice, wszyscy nasi przyjaciele. Byli tu. Byakko spojrzał w stronę okna i mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko.
   -   Przychodź tu do nas Yuuki!   -   zawołał.
Akira również na mnie spojrzał i pokiwał głową na potwierdzenie słów czarnowłosego. Znów zachichotałem i pokręciłem z rozbawieniem głową. Ale wyszedłem. Jeśli coś można nazwać szczęśliwym zakończeniem… To właśnie to. Mimo życia w bólu, smutku i mękach… W końcu wszyscy jesteśmy wolni. Teraz już naprawdę będziemy na zawsze razem i nic nie jest w stanie nas rozdzielić. Sami też już nie żywimy żadnych negatywnych uczuć. Zdarzają się tacy co zachowują urazę, nadal nienawidzą albo mają o coś żal. Wiedziałem, że Akira i Byakko nadal któreś z takich uczuć żywią do Suzaku chociaż nie mówią o tym na głos. Ale najważniejsze jest to, że już nie są zazdrośni o siebie nawzajem. Wydawało mi się, że po ziemi przemknął jakiś cień, spojrzałem do góry. I nie myliłem się. Wysoko nad nami przelatywały piękne postacie o śnieżnobiałych skrzydłach i promiennych, radosnych uśmiechach. Heh. Anioły. Kiedyś spotkałem jednego z nich. Są naprawdę cudowni. Aniołami zostają ci co całkowicie wyzbywają się wszelkich negatywnych uczuć i pragną pomagać innym. Zostać stróżami ludzi lub zachować harmonię. Są też tacy co postanowili walczyć z Wysłańcami Piekieł, potocznie zwanymi Demonami czy Diabłami. Dołączyłem do zabawy. Nie wiedziałem ile czasu nam na tym zleciało, tutaj czas nie ma żadnego znaczenia. Może minęła godzina, a może rok. Nie byliśmy też zmęczeni, nie czuliśmy żadnych potrzeb jakie czuliśmy na Ziemi. Nie czuliśmy nic… Z wyjątkiem jednego. Jęknąłem głośno Kiedy Byakko zaczął ssać moje sutki. Tak, wróciliśmy do domu, do sypialni. Była tylko jedna, kolejnej nie potrzebowaliśmy. Mieliśmy tu wszystko czego tylko zapragnęliśmy. Moje jęki zostały stłumione przez namiętne i czułe pocałunki Akiry. Nie musieliśmy ich przerywać, nie potrzebowaliśmy powietrza, mogliśmy robić tak przez całą wieczność. Kiedyś taka sytuacja była dla mnie nie do pomyślenia. Mogłem o tym jedynie marzyć, a i tak naraziłbym ich oby na niebezpieczeństwo. Ale teraz są bezpieczni. Właśnie dlatego mogę bez strachu brać ich miłość i dawać im swoją. Dawać im całego siebie. Znów jęknąłem głośno, a raczej był to jęk wymieszany z westchnieniem. Byakko wszedł we mnie. Baaardzo głęboko. Czułem go tak bardzo intensywnie… Byłem bardziej wrażliwy niż wtedy gdy Suzaku dał mi ten dziwny narkotyk. Spojrzałem na Akirę, nie chciałem by pozostał samemu sobie. Dźwignąłem się lekko na łokciach i przysunąłem do niego. Nim się zorientował już zajmowałem się jego penisem. Słyszałem jak wzdycha za każdym razem gdy bardziej zaczynałem ssać. Nie byłem jednak w stanie za bardzo się na tym skupić bowiem po kilku minutach Byakko zaczął się poruszać mocniej i jeszcze głębiej choć nie wiem czy było to możliwe. Akira też już był twardy, czułem jak pulsuje. I nagle Byakko zrobił coś czego nie przewidziałem. Przyciągnął mnie do siebie tak bym przywarł plecami do jego torsu, nie wychodząc ze mnie, i przytrzymał mnie za nogi bym nie mógł ich złączyć. Rozeznałem się w sytuacji dopiero kiedy Akira przybliżył się do mnie od frontu. O ludzie. Oni tak serio? Nawet nie zdążyłem się odezwać, teraz mój jęk był jeszcze głośniejszy niż te poprzednie. O matulu. Miałem w sobie dwie bestie. Czułem się taki dziwnie pełny… Ale nie bolało. Nadal było przyjemnie. Myślałem, że już lepiej być nie może… Myliłem się. O mało brakowało a zaczął bym krzyczeć z rozkoszy kiedy obaj zaczęli się na raz we mnie poruszać. A może jednak krzyczałem tylko nie zdawałem sobie z tego sprawy? Wiem tylko, że na pewno z mojego gardła wydobywały się w kółko cztery słowa. „Byakko”, „Akira” i „Kocham was”. W tym momencie nic więcej nie było potrzebne. I znowu całkowicie straciłem poczucie czasu. Nie wiedziałem ile się tak parzyliśmy jak jakieś króliki. Ale było bardzo przyjemnie. I wiecie co? Chciałem więcej. Chciałem zostać tak już na wieczność. Ale wiedziałem, że tak nie wypada. Mamy przecież tutaj swoje rodziny i przyjaciół. Byli tutaj nawet moi przyjaciele, którzy spłonęli w kurorcie nad morzem. Nie mieli mi niczego za złe. Nie muszę chyba mówić, że bardzo mnie to ucieszyło. Z zamyśleń wyrwały mnie ostatnie pchnięcia obu moich ukochanych. Oboje doszli w moim wnętrzu. Przez to wszystko sam również doszedłem z głośnym, rozkosznym jękiem. Nigdy bym się nie podejrzewał, że potrafię wydobyć z siebie takie dźwięki. Po tym jeszcze długo ze sobą tak leżeliśmy, bez żadnych zmartwień. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się. Ja jako pierwszy postanowiłem się ruszyć. Chciałem… Chciałem iść w pewne miejsce. Obaj mi pozwolili, nawet nie zapytali się gdzie idę. Wiedzieli, że w razie czego sam im o wszystkim powiem. Nawet lepiej, że nie wiedzieli gdzie idę. Maszerowałem przed siebie aż w końcu dotarłem do granicy. Później już tylko „windą” w dół i… Byłem na miejscu. Rozejrzałem się na boki. Nic się tu nie zmieniło. Prawie. Jedyną zmianą było to, że budynek świecił pustkami. Ruszyłem przed siebie korytarzem, już się nie bałem. Zatrzymałem się przed właściwymi drzwiami po czym przez nie przeniknąłem. W końcu jestem duchem, rzeczy materialne nie stanowią tu dla mnie żadnej przeszkody. Ten pokój również się nie zmienił. Był tak samo zadbany jak zawsze. Wolnym krokiem podszedłem do wielkiego łóżka i… Spokojnie spojrzałem na swoje ciało. Opuszkami palców przejechałem po skroni gdzie nadal znajdowała się dziura po naboju.  Po tym dotknąłem swojej skroni, nie było nawet jednego zadrapania. Kolejny plus bycia duchem. Żadnych ran. Przeniosłem wzrok z mojego ciała na osobę leżącą obok. Suzaku. Po raz pierwszy zobaczyłem go płaczącego. Płakał przez sen. Miał trochę dłuższe włosy. Czyżby minęło już kilka lat? Znów spojrzałem na swoje ciało. Nie wiem jakim cudem ale nie zmieniło się ani trochę. Nie zaczęło się rozkładać ani śmierdzieć. Wyglądało po prostu… Jakby pogrążone w śnie. Nagle Suzaku się obudził i szybko rozejrzał, uspokoił się dopiero kiedy spojrzał na moje ciało. Odetchnął z ulgą.
    -   Dzięki Bogu… Miałem naprawdę okropny sen, wiesz Yuuki? Śniło mi się, że zniknąłeś.   -   powiedział cicho.
Przysunął się bliżej do ciała i przytulił, znów zamknął oczy.
   -   Nie zostawiaj mnie Yuuki… Obudź się proszę. Spójrz na mnie. Odezwij się do mnie. Naprawdę tęsknię… Możesz nawet patrzeć na mnie z nienawiścią. Powiedzieć, że jestem nic nie wartym śmieciem. Ale obudź się już…   -   zaczął mamrotać.
Pewnie nawet nie zwrócił uwagi, że znów zaczął płakać. To było… Naprawdę smutne. Szczerze? Wybaczyłem mu. Wybaczyłem w chwili gdy pociągałem za spust. Zamiast tego zrobiło mi się go naprawdę żal. I przyznaję, że go nawet pokochałem. Oczywiście nie tak jak Akirę i Byakko. Pokochałem go jak matka swoje zagubione w życiu dziecko. Nie byłem ani matką ani kobietą ale Suzaku wyglądał w moich oczach na dziecko które zbłądziło. Jestem pewny, że gdyby urodził się w innej rodzinie i dokonywałby prawidłowych wyborów to jego życie potoczyłoby się inaczej. Mógłby być nawet dobrym człowiekiem. Po prostu to wiem. Znów zasnął, nadal wtulając się w moje ciało. Aż serce pękało na ten widok. Musiał być do mnie naprawdę mocno przywiązany. Chyba dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. To naprawdę smutne. Obszedłem łóżko dookoła i zatrzymałem się od strony gdzie leżał Suzaku. Powoli położyłem dłoń na głowie zielonookiego. Oczywiście nie mógł tego poczuć, nie było mnie tu w formie materialnej. Zamknąłem oczy i już po chwili znalazłem się w jego śnie. A właściwie to można nazwać to koszmarem. Cały czas patrzyłem na powtarzającą się scenę. Suzaku biegł w moją stronę, a kiedy był już przy mnie osuwałem się martwy w jego ramiona. Za każdym razem płakał coraz bardziej. Westchnąłem cicho i klasnąłem delikatnie w dłonie. Zmieniła się cała sceneria. Na pięknym błękitnym i bezchmurnym niebie mieniło się złote słońce. Nigdzie nie było żadnych budynków, jedynie piękna polana przepełniona pięknymi kwiatami, a w oddali ciągnęła się rzeka. Suzaku rozglądał się zdezorientowany, a ja stałem za nim, w pewnej odległości. Zauważył mnie dopiero wtedy kiedy zaczął się odwracać by lepiej się rozejrzeć. Na mój widok zamarł w bezruchu. Długo tak stał i się we mnie wpatrywał.
   -   Yu… Yuuki…?   -   zdołał w końcu wydusić.
W odpowiedzi jedynie uśmiechnąłem się lekko. Oczy znów zaszły mu łzami. Podszedł do mnie i padł na kolana, nie był w stanie ustać na nogach. Objął mnie i mocno przytulił się do mojego brzucha.
   -   Yuuki…   -   jęknął żałośnie, na granicy szlochu.
Stałem w bezruchu. I również go przytuliłem, lekko. Jedną ręką zacząłem gładzić go po głowie i nuciłem jakąś spokojną, łagodną melodie. Wyczułem, że od razu zaczął się uspokajać. Nawet się rozluźnił kiedy czuł, że nie zniknąłem. Lekko się odsunąłem i usiadłem na trawie obok niego po czym pokierowałem nim tak by się położył i głowę ułożył na moich kolanach. Dalej głodziłem go po głowie.
   -   Wszystko jest w porządku Suzaku.   -   powiedziałem spokojnie, łagodnie.
Pokiwał lekko głową jakby chciał przekonać samego siebie do tego co powiedziałem. Pociągnął nosem ale ostatecznie przestał płakać.
   -   Tęsknię za tobą Yuuki… Nadal mam cię koło siebie ale to nie to samo co kiedyś. Nie mówisz do mnie. Nie patrzysz na mnie. Nie uśmiechasz się. To naprawdę mnie boli…   -   znów zaczął jęczeć.
Znów zacząłem go uspokajać. Serce mi pęka kiedy widzę go w takim stanie. Po raz pierwszy widziałem go takiego. Znaczy, przychodziłem do niego od czasu do czasu zobaczyć jak sobie radzi. Ale tak źle jeszcze nigdy z nim nie było. Siedzieliśmy tak w ciszy przez długi czas. Aż w końcu zaczęliśmy rozmawiać, na wszystkie możliwe tematy. Mówiłem mu by się na martwił. Powiedziałem, że już zawsze będę nad nim czuwać. Że nie będzie sam, że będę przy nim nawet jeśli on nie będzie mnie widział. Na szczęście bardzo go to uspokoiło. Aż w końcu nadszedł czas bym wrócił, i by Suzaku się obudził.
   -   … To wszystko mi się śni, prawda? Nie dzieje się naprawdę.   -   powiedział w końcu.
Po prostu musiałem się do niego uśmiechnąć. Teraz naprawdę przypominał zagubione dziecko.
   -   Oczywiście, że to ci się śni Suzaku. Ale czy to musi znaczyć, że nie dzieje się naprawdę?
Popatrzył na mnie z lekkim zdziwieniem i nadzieją. Sen zakończył się zaraz po tym jak cmoknąłem go w czoło. Wróciłem później do nieba. Tak jak obiecałem, cały czas miałem na niego oko. Nawet nie spodziewałem się, że nasze spotkanie może go aż tak zmienić.  Pochował moje ciało. Tak po prostu. Jednak było widać, że jest mu z tym ciężko. Kupił trumnę na zamówienie. Marmurową.  I wykupił naprawdę ładne miejsce do zakopania mojego ciała. Z widokiem na łąkę pełną kwiatów. Tak, cmentarz był na wzgórzu. I życie toczyło się dalej. Nadal zabijał ale już nie dla zabawy. Może to nasze spotkanie we śnie naprawdę jakoś pozytywnie na niego wpłynęło? Ostatecznie jednak zginął młodo, pięć lat później. Ratując jakieś dziecko. Serce mi się krajało ale jednocześnie radowało. Smutne było to, że już umarł ale radowałem się z powodu jego śmierci. Udało się uratować resztki jego człowieczeństwa.  I w końcu nadszedł jego Dzień Sądu. Rozważano wszystkie za i przeciw. Pocieszające było to, że nie skazano go na piekło. Ale przydzielono go do czyśćca. Na bardzo długi czas. Nie muszę chyba mówić, że nie wytrzymałem prawda? Od razu wyrwałem się do Aniołów, ale bez agresji czy złości.
   -   Chwila! A… A-a gdyby dać mu drugą szansę? Każdy na nią zasługuje prawda? Więc… Więc jeśli pozwolono by mu odrodzić się jeszcze raz…   -   mówiłem niepewnie.
Niby nie orientowałem się za bardzo w panujących tu zasadach ale akurat tą znałem bardzo dobrze. Każdy miał prawo do odrodzenia. Aniołowie popatrzyli na siebie nawzajem.
   -   Oczywiście możemy to zrobić ale skąd pewność, że tym razem wszystko potoczy się inaczej? Winą jego zejścia na złą drogę było otoczenie w jakim dorastał. Nie ma pewności, że nie wda się w złe towarzystwo.   -   odpowiedział jeden z nich.
Przez chwilę milczałem jednak szybko się odezwałem.
   -   A co jeśli była by pewność? Co jeśli… Miałby przy sobie od samego początku kogoś kto właściwie go wychowa?   -   zapytałem.
Taaa… Gdybym nadal był człowiekiem uznałbym to za szaleństwo. Ale nie teraz. Aniołowie znów na siebie popatrzyli, tym razem lekko zdumieni ale też miło zaskoczeni. Tym razem odezwał się inny anioł.
   -   Mamy rozumieć, że chcesz wrócić na ziemię razem z nim? Przejąć nad nim opiekę?
Na chwilę się zamyśliłem, po sekundzie uśmiechnąłem się lekko i pokiwałem twierdząco głową. I tak oto zaczęła się ponowna narada nad losem Suzako. On natomiast wpatrywał się prosto we mnie. Posłałem mu ciepły uśmiech i powiedziałem bezgłośnie „będzie dobrze”. W końcu mu to obiecałem. Podjęcie decyzji zajęło im mniej czasu niż wcześniejsze obrady. Zgodzili się. Naprawdę się zgodzili. Odesłali mnie i Suzaku na ziemię. Ja znów miałem dwadzieścia lat, tyle ile miałem gdy zginąłem. Suzaku za to stał się… Małym dzieckiem. Miał może z dwa lata. Mieliśmy dom. I kota. Hah, to był chyba jakiś potomek Shiro, był do niej bardzo podobny. I tak rozpoczęło się nasze drugie życie na ziemi.  Nauczyłem go chodzić. Mówić. Nauczyłem go wszystkiego czego byłem w stanie. Dałem mu tyle ciepła i miłości jakiej wcześniej nie zaznał. Po dziesięciu latach naprawdę czułem się jak jego rodzic. Więź między nami bardzo się zacieśniła. Wiela razy przychodził do mnie zapłakany lub smutny. Zawsze go wtedy pocieszałem. Nie wiem czy to sprawka tych tam na górze ale nigdy nie zapytał mnie o swoich rodziców. Najbardziej urocze było jednak to gdy bał się burzy.  Zawsze przychodził do mnie i mocno się przytulał. Gdy była jednak w nocy to przychodził do mojego pokoju i spaliśmy razem. Jednak najbardziej tym co mnie cieszyło, to to, że miał całą masę przyjaciół. Wyrastał na naprawdę wspaniałego człowieka. Kiedy miał szesnaście lat… Zakochał się. Tak, zakochał. I ta miłość była odwzajemniona. Rok później w swoim związku postanowił posunąć się dalej, oczywiście zwracał się do mnie po rady więc mu wszystko szczegółowo tłumaczyłem by nie musiał się niczym przejmować ani stresować.  Tamtej nocy pozwoliłem mu zostać u jego sympatii na noc. I co? Płakałem. Płakałem ze szczęścia jak ostatni kretyn. Naprawdę mi się udało. Udało mi się. Suzaku dorastał otoczony miłością, radością, przyjaźnią. Zdobył wielu przyjaciół i pomagał słabym. Ludzie, nawet pomagał staruszkom przechodzić przez ulicę czy nieść zakupy. Całe osiedle na którym mieszkaliśmy go uwielbiało. I co najważniejsze; znalazł w końcu kogoś kto był w stanie odwzajemnić jego uczucia. Ja nie byłem w stanie. I nawet tego żałuję. Gdyby nie to, to może udałoby mi się go zmienić. Ale niestety, moje serce nie było mu pisane Pamiętam jak kiedyś zapytał mnie czemu z nikim nie jestem. Kończył chyba wtedy podstawówkę. Uśmiechnąłem się jedynie i powiedziałem, że już kogoś mam i na mnie czeka ale jeszcze nie możemy się zobaczyć. Akira i Byakko śnili mi się każdej nocy. Mówili, że tęsknią i że mnie kochają. Też mówiłem, że ich kocham. Chyba właśnie dlatego spędziłem swoje drugie życie samotnie. Nie byłem już w stanie pokochać w taki sposób nikogo więcej. Kiedy Suzaku miał dziewiętnaście lat kupiłem mu na urodziny duże mieszkanie, już wyposażone, i samochód. Chciał protestować ale powiedziałem, że to prezent na początek, dla niego i jego ukochanego. Wtedy zarumienił się tylko i podziękował. Naprawdę jest uroczy. Nasza wspaniała przygoda zakończyła się kiedy miał dwadzieścia lat.  Byliśmy niedaleko centrum gdy nagle rozpoczęła się jakaś strzelanina. Chyba porachunki gangów czy coś w tym stylu. W pewnym momencie znaleźliśmy się na linii ognia i… No cóż. Zasłoniłem go własnym ciałem. Oberwałem. Krwawiłem. I to bardzo. Zjawiła się policja, karetka. Suzaku płakał. A ja jak zwykle go pocieszałem. „Będzie dobrze”. Widocznie od tej pory musiał radzić sobie sam. Spełniłem swoją rolę, wychowałem go. Reszta zależy od jego decyzji. Było mi bardzo zimno ale… Nie czułem bólu. Po prostu czułem się jakbym zasypiał. Zanim jednak umarłem udało mi się mu coś przekazać.
   -   Będę czekać na ciebie po drugiej stronie więc… Żyj długo i bądź grzeczny, dobrze?
Wiem, zabawne. A może tylko mi się to wydawało zabawne w tej sytuacji? Jestem beznadziejny w ostatnich przesłaniach. Umarłem na Sali operacyjnej. I znów serce mi się krajało. Znów wdziałem go w takim stanie. Tym razem jednak miał przy sobie innych. Pocieszali go przyjaciele. Wspierał ukochany. Nie był sam. Nie musiałem się dłużej martwić.  Akira i Byakko już na mnie czekali. Znów byliśmy razem. Jednak po powrocie do raju doznałem szoku. Zyskałem skrzydła i aureolkę. Mianowano mnie aniołem. Rada powiedziała, że to zasługa mojego czystego serca. Zostałem Aniołem Stróżem Suzaku jednak mogłem spędzać czas w raju z moimi ukochanymi. Z czasem moi nowi przyjaciele również pojawiali się w Raju. Czas tutaj naprawdę szybko leciał… Ale jeśli chodzi o Suzaku to dla mnie naprawdę się dłużył. Zielonooki dożył dziewięćdziesięciu lat, razem za swoim ukochanym. Chłopak umarł ze starości jako pierwszy, Suzaku kilka dni po nim. Jego wybranek serca w tym czasie zdążył się dowiedzieć o nim wszystkiego jednak mimo to i tak go kochał. I po śmierci Suzaku odzyskał wspomnienia. Z poprzedniego życia i sądu. Dopiero po nim mogłem powiedzieć, że naprawdę mi się udało. Czas pobytu w czyśćcu zdecydowanie się zmniejszył jednak… Chciałem by mógł wejść do Raju już teraz. I być ze swoim ukochanym. Dlatego też i tym razem postanowiłem się za nim wstawić. Nakłaniałem. Prosiłem. I poświęciłem skrzydła. Status Anioła. Było to dla mnie zaszczytem. Ale bardziej od tego pragnąłem szczęścia Suzaku. On chyba również w końcu pojął miłość jaka nas łączyła. Czysto rodzicielską. Na szczęście moje poświęcenie nie poszło na darmo. Powiedzieli mi, że to naprawdę duże poświęcenie. I że jeszcze żaden anioł za nikim tak się nie wstawiał. Popłakałem się ze szczęścia kiedy Suzaku w końcu przekroczył bramę Raju. Jego sympatia, Ayato, wyrwała się do niego biegiem i rzucił mu się na szyję. W końcu wszystko było tak jak być powinno. Jego winy zostały odkupione. Wszyscy tutaj, którzy stracili przez niego życie lub dużo przez niego wycierpieli – wybaczyli mu. Jego prawdziwi rodzice przyjęli go z otwartymi ramionami i udzielili błogosławieństwa w związku. Przyjaciele również go przyjęli. Nawet Akira i Bayakko. I wiecie co? Teraz naprawdę poczułem się szczęśliwy. Nic mnie nie dręczyło i niczym nie musiałem się martwić. Miałem przy sobie wszystkich przyjaciół i osoby, które kocham. I oni wszyscy też byli szczęśliwi. Tylko to się liczy. A nasza trójka? Cóż… Po tym wszystkim musieliśmy jakoś odreagować. Nie wypuścili mnie z sypialni przez Ziemski miesiąc. Ale nie narzekam. Hah, przeciwnie. Mam ochotę zostać z nimi w tej sypialni już wieczność.



poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział Four

Ponownie przepraszam za długą przerwę ale ciężko się pisze ze złamaną ręką x.x




Wujek samo zUo



Kiedy obudził się następnego ranka Hanaty już nie było. Zostawił jednak karteczkę z przeprosinami i wytłumaczył, że jeśli ktoś zobaczyłby, że go rano niema to miałby niezłe kłopoty. Ritsuka doskonale to rozumiał. Sam pewnie miałby przejebane gdyby jego rodzice dowiedzieliby się rankiem, że nie było go w domu na noc. Po przeczytaniu karteczki jeszcze długo nie chciał ruszyć się z łóżka dlatego też w nim został i zawinął się w przyjemną, cieplutką kołderkę. Nie to jednak najbardziej zwróciło uwagę Ritsu… Była ona całkowicie przesiąknięta zapachem Hanaty. Aoyuri zarumienił się i stwierdził w myślach, że jest żałosny. Ale ten zapach był po prostu taki ładny, że nie był w stanie się od niego oderwać. Czuł się prawie tak jakby Hanata cały czas był przy nim. Koniec końców musiał niestety wstać z wyrka i iść zrobić śniadanie.  Kiedy zszedł na dół po wszystkich porannych czynnościach przebrany w świeże ciuchy okazało się, że Mizuki już nie śpi i to on zrobił śniadanie. Ritsuka jak zawsze nie mógł się obejść bez przytulania, z resztą Mizuki lubił kiedy się tak do niego przytulał. W końcu był jego starszym braciszkiem, jego obowiązkiem była ochrona Ritsuki. Zwłaszcza po tym co powiedzieli mu rodzice. Ale nie mógł zdradzić tego nikomu innemu. Mizuki wiedział o wielu niepokojących i złych rzeczach… Ale nie mógł powiedzieć o nich Ritsu. Zwłaszcza jemu. Jedyne co musiał zrobić to dopilnować by żadna z nich się nie wydarzyła i wszystko będzie dobrze. Po śniadaniu postanowili, że będą się lenić w domu cały dzień, tylko we dwoje. Przez te wszystkie rewelacje nie mieli ostatnio czasu by trochę ze sobą pobyć. Ale nawet jeśli sobie to obiecali to ich plany i tak zostały zrujnowane. Do każdego z braci zadzwonił ich kochanek i wieczorem już nie byli sami lecz w czwórkę. Tak, dołączyli do nich Shirogane i Hanata. Skończyło się to tak, że wyszli w miasto na podwójną randkę. Tak, teraz cała czwórka wiedziała o swoich wzajemnych relacjach. No i Mizu dowiedział się o tym, że Hanata został z Ritsu na noc, tak samo jak Ritsu dowiedział się o całonocnej nieobecności starszego z braci. Shirogane z Hanatą przybili sobie piątki, pogratulowali i wszyscy hepi. Hebi dowiedział się również o tym, że Mizuki i Ritsuka to Nekomaty ale specjalnie się tym nie przejął. Dla niego Mizu to Mizu i nawet jeśli jest Nekoamtą to ma to w głębokim poważaniu, i tak poszedłby za nim na koniec świata i jeszcze dalej.  Ritsuka nadal czuł się trochę nieswojo w obecności Akashi’ego ale nie było już tak źle jak na samym początku ich znajomości. Nawet w niektórych chwilach trzymali się dyskretnie za ręce i raz na twarzy niebieskookiego zawitał ledwo widoczny rumieniec. Chcąc nie chcąc bracia musieli przyznać, że na tej podwójnej randce świetnie się bawili. Tym razem i Shirogane i Hanata zostali u nich na noc… Ale do niczego nie doszło(ku uciesze tyłeczków braci). Kilka całusów i przytulanie się nie liczy. Ale nie zasnęli tak zwyczajnie, o nie. Semesie mówili i szeptali swoim ukesiom słodkie słówka i za każdym razem powtarzali jak to ich kochają. Niby każdy z braci był w swoim pokoju ale rumienili się w tym samym momencie. Madżik. I prawdę mówiąc tylko jedno się różniło w ich pozycjach kiedy już wszyscy poszli spać. Mizuki spał tyłem do Shiro i to blondyn się do niego przytulał.  Ritsuka natomiast do Hanaty spał przodem, tak samo jak on do niego, i oboje się do siebie przytulali. Naprawdę urocze widoki. Nic tylko wziąć aparat i każdej z par zrobić zdjęcie normalnie. I wrzucić na Facebooka. Następnego ranka Hanaty znów nie było przy Ritsuce kiedy się obudził. Znów znalazł karteczkę. Aż uśmiechnął się lekko. Dla niego było to naprawdę urocze. Zostawianie karteczek z przeprosinami i to tłumaczenie się. Awww~. Mizuki miał więcej szczęścia, Shirogane nie musiał wracać bo mieszkał sam, a rodzice mieli go w dupie, i vice versa. Jako, że Ritsuka obudził się pierwszy zrobił śniadanie dla trzech osób i wszyscy razem poszli do szkoły. Musieli oczywiście odwiedzić dom blondyna ale nie stanowiło to żadnego problemu, mieli po drodze, a Hebi musiał się przecież przebrać w inne ciuchy prawda? Ku ich zaskoczeniu przed szkołą czekał na nich Hanata, który od razu do nich podszedł, przywitał się i starał się stać jak najbliżej Ritsu. To zadziwiające jak w ciągu kilku dni ta czwórka aż tak bardzo się do siebie zbliżyła. Oczywiście wszyscy ich znajomi i koledzy z klasy to zauważyli. Kżdy zaczął ich wypytywać jednak oni wszystkich zbywali. I znów Mizuki z Shirogane mieli szczęście. Byli bowiem w jednej klasie i teraz siedzieli ze sobą na wszystkich lekcjach. A biedny Ritsuka i Hanata musieli się męczyć na lekcjach myśląc z utęsknieniem o przerwie na której znów będą mogli się spotkać. Na przerwie śniadaniowej rozsiedli się na dachu w czwórkę i umówili po lekcjach na karaoke. Po tym lekcje leciały dużo szybciej. A tak im się przynajmniej wydawało. Ostatnia lekcja była jednak dla Ritsuki udręczeniem. Wychowanie fizyczne. Niby nie ćwiczył, miał zwolnienie lekarskie z powodów zdrowotnych ale i tak musiał siedzieć i się gapić jak wszyscy ćwiczą. Oczywiście nic mu nigdy nie dolegało, znaczy chorował dużo jako dziecko  ale to nic poważnego. Po prostu mieli w szkole basen i większość lekcji opierała się na pływaniu. A jak wiadomo Ritsu w publicznych miejscach musiał unikać wody jak Diabeł wody święconej. Jeśli woda zmyłaby z niego zapach jego ojca to miałby naprawdę przejebane. Skoro Hanata wyczuł go po tym jak wylano na niego drinka… Aż bał się pomyśleć co by to było gdyby wpadł do basenu.  Tym razem jednak stało się coś czego nie przewidział. Kiedy przechodził obok basenu ktoś go popchnął. Oczywiście nie było widać kto, tylko on wiedział. Chłopak z sąsiedniej klasy. Ostatnio zaczął się go czepiać, że kręci się cały czas przy Hanacie. Chciał odpowiedzieć, że to Hanata kręci się przy nim ale sobie darował, do takich osób, ślepo zakochanych,się nie dotrze. Chciał mu teraz pewnie zrobić po złości tym wepchnięciem do basenu. Nie zdawał sobie sprawy jakie kłopoty może na niego w ten sposób ściągnąć. Kiedy Ritsuka znalazł się pod wodą wpadł w panikę tak wielką jak jeszcze nigdy wcześniej. Jeśli się wynurzy zostanie zdemaskowany, jeśli zostanie pod wodą; na pewno utonie.  Ale dopóki pozostawał pod wodą był bezpieczny. Może i woda zmyła z niego zapach maskujący ale nie przepuszczała również zapachów. Starał się zostać pod wodą jak najdłużej ale w końcu musiał się wynurzyć. Przy brzegu basenu stał zaniepokojony nauczyciel i zgromadziła się reszta klasy. Jedynie nie było widać winowajcy. Ritsuka popłyną na drugą stronę i wyszedł z wody. Dopóki większość z niego nie spłynie miał jeszcze szansę uciec. Ale wtedy miałby problemy przez zwianie z lekcji… Cholera jasna. Jest udupiony… I właśnie w tym momencie ktoś nakrył go swoją kurtką. Zaskoczony zerkną za siebie i oniemiał.
   -   Ach.   -   jedynie to był w stanie z siebie wydusić.
Czarnowłosy mężczyzna o stalowych tęczówkach uśmiechnął się do niego lekko po czym spojrzał na nauczyciela.
   -   Witam, jestem ojcem Ritsuki. Rozmawiałem właśnie z dyrektorem o możliwości zabrania go do domu z ostatniej lekcji… Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko?   -   odezwał się czarnowłosy.
Oczywiście, że nauczyciel nie wyrażał sprzeciwu, pozwolił mężczyźnie zabrać Ritsukę. Kurtka z jego smoczym zapachem maskowała zapach Nekomaty dzięki czemu bez problemu oboje dotarli do domu braci. W środku czarnowłosy westchnął ciężko.
   -   Czemu zawsze musisz mieć takie przygody Ritsu-chan?   -   zapytał lekko czochrając chłopaka po mokrych włosach.
   -   Nie mam ich zawsze… Po prostu przytrafiają mi się wtedy kiedy ty nas odwiedzasz wujku.   -   stwierdził.
Mężczyzna zachichotał.
   -   Chyba masz rację. Przyciągam kłopoty, które się was czepiają niczym rzep psiego ogona. Ale co poradzić? Taki już mój urok~.
Luze Crosszeria – starszy brat bliźniak ojca braci. Nic dziwnego, że nikt niczego nie podejrzewał, w końcu byli z Luką podobni do siebie niczym dwie krople wody, jedyną różnicą była długość włosów. Luze miał dłuższe. Ritsuka po tym jak się wykąpał i przebrał w suche ubranie znów nałożył na siebie zapach ojca i wrócił do gościa w salonie.  Odwiedziny ich wujka były naprawdę rzadkością, był jeszcze bardziej zapracowany niż ich rodzice. Oni pracowali tylko w Japonii, Luze natomiast krzątał się po całym świecie i brał nawet zlecenia, które mogły przerastać jego możliwości. Ostatecznie jednak zawsze wychodził z walk zwycięsko, nawet jeśli zdobył kilka nowych blizn. Zaledwie cztery razy był bliski śmierci, w całym swoim życiu. Ritsuka zrobił mu coś do picia po czym pochłonęła ich rozmowa. Odzyskali poczucie czasu dopiero kiedy do domu wpadł Mizuki, za nim byli oczywiście Shirogane i Hanata ale to na nim Luze skupił swoją uwagę. Oczywiście nie obyło się bez przytulania na powitanie. I w końcu po kilku minutach nadszedł czas na przedstawienie wybranków serca braci. Czarnowłosy niby się uśmiechał ale  Hebi i Akashi wyczuwali od niego tę przerażającą aurę. Hanata był minimalnie do tego przygotowany, w końcu poznał rodziców Ritsu ale dla Shirogane było to pierwsze spotkanie. Skoro tak to było z ich wujkiem… Już się bał spotkania z rodzicami Mizu. Hanata postanowił, że po wszystkim pocieszy blondyna i opowie o swojej wizycie, może w tym przypadku też nie będzie tak źle. Podczas grupowej rozmowy w salonie z wujkiem braci niebieskooki i blondyn siedzieli jak na szpilkach oraz przechodziły ich od czasu do czasu pojedyncze dreszcze. Mimo iż bracia zagadywali mężczyznę to ta dwójka i tak czuła na sobie jego przerażający wzrok. Kamień spadł im z serca kiedy mężczyzna musiał już iść ale dał wyraźnie do zrozumienia, że wkrótce znów ich odwiedzi. Oczywiście przed wyjściem podszedł do Akashi’ego i Hebi.
   -   Radzę wam nie doprowadzać ich do płaczu… Ale z drugiej strony i tak mam ochotę was wykastrować.   -   powiedział tak cicho by Ritsu i Mizu nie mogli go usłyszeć.
Hanata i Shirogane momentalnie pobledli. Po tym Luze się wyprostował i z radosnym, szerokim uśmiechem poklepał obu po ramionach.
   -   Proszę, zaopiekujcie się moimi ukochanymi siostrzeńcami. Trzymajcie się chłopaki!   -   ostatnie słowa skierował do braci.
Każdy mógł mówić sobie co chce ale dla Hebi i Hanaty to właśnie Luze zostanie największym potworem. Teraz Akashi nawet zaczynał lubić ojca Ritsuki i uważać go za aniołka w porównaniu do jego brata. Pewnie wpadliby w depresję ale Ritsu i Mizu szybko sprawili, że wrócił ich dobry Humor. No i Ritsuka musiał opowiedzieć im o tym co się stało na ostatniej lekcji, plotki szybko się rozniosły. Hanata już miał ochotę nieźle wpierdolić skurwielowi co to wepchnął jego kochanego Ritsu do basenu ale Aoyuri wybił mu z głowy ten pomysł. Wieczorem Ritsuka zadzwonił do rodziców, mieli od ich ostatniej wizyty dzwonić do nich co wieczór i opowiadać co tam słychać. Oczywiście Ritsu nie wspomniał o wpadce z basenem ale powiedział, że Luze ich odwiedził i ma zamiar ponownie ich odwiedzić w najbliższym czasie. Przed dziewiątą w nocy Shirogane i Hanata wrócili do swoich domów, ledwo udało im się zasnąć. Tej nocy śniły im się koszmary o tym jak Luze ich kastruje.



~*~




Siedział na dachu jednego z budynków w Hiroshimie i patrzył w niebo. Po tym poobserwował z góry miasto i w końcu ruszył na łowy. Miał przecież zlecenie do wykonania. Był ostatnio trochę rozkojarzony ale po dzisiejszej wizycie u siostrzeńców wszystko wróciło do normy. A może to dlatego, że już zastraszył wybranków ich serca? Nie miał pojęcia. Chciał być miły ale co poradzić? W jego wykonaniu nie było to możliwe. Po prostu uwielbiał straszyć takie dzieciaki. Owszem, nie lubił ich. Nie przypadli mu do gustu. Ale za każdym razem tak było. Każdy kto chciał zacząć chodzić z którymś z braci  był znienawidzony przez Luze. Nie chciał żeby byle kto zadawał się z jego ukochanymi aniołkami. Jego zdaniem zasługiwali na kogoś lepszego. Tym razem jednak nie znienawidził Akashi’ego ani Hebi. Nie ważne co o nich myślał; wiedział, że z nimi jest inaczej. Po raz pierwszy widział by bracia byli tak radośni w czyimś towarzystwie. Po raz pierwszy tak otwarcie okazywali uczucia komuś spoza rodziny. To wystarczyło by wiedzieć iż ci dwaj są dla nich tymi jedynymi. Dlatego nie miał zamiaru wchodzić im w drogę. Poza tym z tego co wiedział to Nikushimi i Luka Hanatę już poznali. Skoro jego brat i szwagierka nie mieli nic przeciwko to Luze nie miał się czym przejmować. I wiedział, że ten blondyn też jest w porządku, nawet jeśli z wyglądu przypomina playboy’a. I jak już wspomniane było wcześniej: mógł darować sobie straszenie ich kastracją. Ale naprawdę nic nie mógł na to poradzić, taki jego urok. Skakał z dachu na dach okryty w płaszcz z ciemności. Noc była jego sprzymierzeńcem i towarzyszką odkąd tylko pamiętał. Zawsze stała po jego stronie dając schronienie, kryjówkę, i przewagę w walce. Jego oczy rozbłysły. Zaczęło się. Rozpoczął polowanie i już nic nie jest w stanie go powstrzymać. Nie teraz, nie w tym momencie. Każdy kto choćby spróbuje go zatrzymać – zginie. Skryty w mroku poruszał się po całym mieście, opuścił dachy i kontynuował podróż między małymi uliczkami i nie oświetlonymi, wąskimi przejściami. Z każdą chwilę krew w jego żyłach wrzała coraz bardziej, dreszcze ekscytacji przebiegały po jego plecach. Mimowolnie się uśmiechnął. Śnieżnobiałe ostre zęby błysnęły w ciemnościach.  Ech, znów się nakręcił. Jak za każdym razem kiedy polował. W końcu dotarł do celu. Na początku jego ofiara nie wiedziała o co chodzi, dopiero później go rozpoznała. Mężczyzna nakazał by jego ludzie zaczęli atak. Luze się zaśmiał. To takie zabawne. W ułamku sekundy wydobył spod czarnego, skórzanego płaszcza swoją długą i ostrą niczym brzytwa katanę. Kolejna z jego towarzyszek. Wiernie trwająca przy jego boku. Wraz z nią oddał się tańcu wśród barwy cudnego szkarłatu. Krew, części ciała, wnętrzności… Wszystko wirowało w powietrzu i padało na podłogę, sufit oraz ściany. To było piękne. A wśród tego wszystkiego Luze wraz ze swą kataną był w szkarłacie skąpany całkowicie. Jego oczy zaczęły przybierać ten sam kolor. Zaczęło się. Przecinał i patroszył każdego kto staną mu na drodze do jego zdobyczy i brnął dalej przechodząc po trupach, konających oraz wypływającymi na parkiet wnętrznościach. To była istna rzeź. Rzeź, która dla Luze była pięknym arcydziełem. W końcu udało mu się oczyścić swoją drogę ale ofiara uciekła. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nic nie ekscytowało go bardziej niż pogoń za zdobyczą. Dlatego od razu ruszył w pościg, krew przeciwników w jakiej był skąpanym tylko jeszcze bardziej go nakręcała. Bez problemu go dogonił. Ale nie chciał go tak po prostu zabić. Uwielbiał różne zabawy. Dlatego też zaciągnął swą zdobycz do jednej z opuszczonych fabryk, związał i dopiero wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa. Gwoździe wbijane w opuszki palców. Wiertarka robiąca dziury w kolanach. Skura przebita przez haki i wiszące całym ciężarem ciało. Obcęgi i wyrywane zęby, jeden po drugim. Rozżarzona do czerwoności stal przypiekająca ciało. Obcinane po kolei palce. Obcięty język. Kastracja. Aż w końcu powolne wyciąganie jelit i innych organów poprzez wyrytą dziurę w brzuchu. Naprawdę cudowne. I to wszystko bez znieczulenia. Oczy Luze teraz błyszczały czerwienią. Nie zostawiając po sobie żadnych śladów opuścił fabrykę i ciało swej ofiary. Jedyną rzeczą jaką zabrał była głowa. W końcu musiał mieć dowód, że wykonał zadanie. Po tym w całej Hiroszime słychać było radosny, smoczy ryk zwycięstwa. Teraz Crosszeria będzie miał przynajmniej za co kupić prezenty dla swoich ukochanych siostrzeńców.




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~




A tutaj wujcio Luze XD


czwartek, 17 grudnia 2015

Zamówienie 1

Aniołek




Tego dnia zapowiadało się naprawdę słonecznie.  Na niebie nie było ani jednej chmurki, a ptaszki śpiewały wesoło swoje śliczne piosenki. Takie właśnie pogody najbardziej uwielbiał. Mógł wtedy robić tyle ciekawych rzeczy! Pojeździć na rowerze, umówić się z przyjaciółmi, iść popływać albo na spacer do parku… Tyle różnych możliwości! Pewnie dalej wpatrywał by się w widok za oknem i tak rozmyślał gdyby nie to, że do salonu ktoś przyszedł.
   -   Felicjano~ ! Wyjdźmy gdzieś razem~.   -   powiedział nowoprzybyły.
Brązowowłosy odwrócił się i spojrzał na przybysza. Można by powiedzieć, że wyglądali niemal identycznie.  Vargas uśmiechnął się szeroko do starszego brata.
   -   Tak jest Lovino~!   -   Odpowiedział równie entuzjastycznie, a może nawet i z jeszcze większym zapałem.
Uwielbiał przebywać ze swoim bratem. Cieszył się z ich wspólnych wyjść. W przeszłości nie dane im było przebywać razem i panowały między nimi dość chłodne stosunki… Ale o tym ciii. Prawdę mówiąc to wszyscy myśleli, że Felicjano stracił pamięć. I tak też na początku było. Kiedy się odrodził zupełnie nic nie pamiętał. Ale z czasem wszystko sobie przypomniał, kawałek po kawałku. Mimo to dalej wolał udawać, że niczego nie pamięta. Tak było dla niektórych lepiej. Niech więc żyją z przekonaniem o jego utracie pamięci i niczym się nie martwią. Wtedy wszyscy będą szczęśliwi. Gdy tylko opuścili dom Lovino zaczął nadawać jak najęty, zachwycając się wszystkim dookoła. Szeroki uśmiech nie znikał z twarzy Felicjano przez co wydawałby się mogło, że ma zamknięte oczy. W ogóle nie było widać jego złotych tęczówek. Jego brat nie raz zastanawiał się jakim cudem jest w stanie cokolwiek zobaczyć ale nigdy o to nie pytał. Za to Felicjano podobało się to jak brat dużo z nim rozmawia. Zachowywał się zupełnie inaczej niż kiedyś. Może to dlatego, że już po wojnach? Że zapanował spokój? Może w końcu postanowił się zmienić… Tak wiele pytań oraz przemyśleń i ani jednej odpowiedzi. Ale nie przeszkadzało to Felicjano. Wiedział jednak, że wszystkie wydarzenia z przeszłości jakoś zmieniły i jego. Wiedział, że sam się zmienił. Po prostu to czuł. Jedyne czego nie był pewny to to czy zmienił się na lepsze, czy na gorsze. I to zasiało w jego sercu niepokój. Spacerował z Lovino po całym mieście gdzie zaglądali do najprzeróżniejszych sklepów ze słodyczami. No i oczywiście kupili składniki na dzisiejszy obiad, Felicjano doznał olśnienia i miał ochotę na wielkie, kreatywne gotowanie. Jedynym problemem było to, że na pewno nie dadzą tego wszystkiego zjeść sami… Los jednak się do nich uśmiechnął. W drodze powrotnej do domu Felicjano wypatrzył z daleka blond czuprynę, którą znał aż za dobrze. Z szerokim uśmiechem i rozłożonymi do uścisku ramionami ruszył biegiem w stronę wysokiego blondyna o dobrze zbudowanej sylwetce.
   -   Luuuuudwiiiig~! Ciao~!   -   zaczął wołać uroczo już w połowie drogi.
Mężczyzna zdążył się odwrócić w sam raz by złapać Felicjano w objęcia. Kiedy tylko poczuł jak chłopak się do niego przytula zarumienił się lekko, ale naprawdę minimalnie. Niby znali się już długo i chłopak rzucał się tak na niego za każdym razem gdy tylko się spotykali ale blondyn nadal nie mógł się do tego przyzwyczaić. Jego zdaniem Felicjano był po prostu za bardzo uroczy, nie sposób było mu się oprzeć. Zawsze widział go jako niewinnego aniołka… I chwilami nienawidził siebie za to jakie miewa o nim sny czy fantazje. Nic jednak nie był w stanie na to poradzić, zwyczajnie się do niego przywiązał. I zakochał. Tak, wielkie Niemcy się zakochał. Nie zmieniało to jednak faktu, iż nikomu się do tego nie przyznał… Chociaż wszyscy już o tym wiedzieli. Skąd? Po prostu, domyślili się. No bo kto normalny mówi w kółko o jednej osobie, myśli o niej na głos, odpływa gdzieś myślami i ciągle się o nią wypytuje? Tylko osoba zakochana. Jak się okazało z blondynem był jeszcze jego starszy brat, Gilbert. W końcu dotarł do nich również Lovino niosący zakupy. Na tę chwilę robił za tragarza. Z tego spotkania wywiązała się dość długa pogawędka, która zakończyła się tym iż bracia zaprosili Ludwiga i Gilberta na obiad. Powiedzieli też, że mogą zadzwonić po jeszcze kilka osób. Po powrocie do domu Felicjano od razu wziął się do roboty i zaczął gotować obiad. Jak się można domyślić było dużo makaronu, sera, pasty i… Zrobił nawet wursty za którymi nie przepada. Dlaczego? Ponieważ Ludwig je uwielbia. A on przecież lubi blondyna. Kocha. Pokręcił głową i wziął się za dalszą robotę. Chwilami miał przy tym wiele zabawy, w pewnym momencie zrobił z Lovino walkę na mąkę, skończyło się na tym, że musieli posprzątać całą kuchnię. Ale przynajmniej te przepyszne potrawy wykonane przez Felicjano nie ucierpiały! Po tym nie musieli długo czekać, zdążyli nakryć do stołu i niemal od razu po tym usłyszeli dzwonek do drzwi. Oczywiście otworzył je Felicjano. Jak zwykle na dzień dobry wszyscy dostali cukrzycy. Ludwik nikogo więcej nie zapraszał ale Gilbert owszem. Poza nimi byli jeszcze Honda, Arthur, Alfred i Antonio. Należy wspomnieć, że ten ostatni przemycił do ich domu alkohol co na pewno dobrze się nie skończy. Początek – na luzie. Wszyscy rozmawiali, śmiali się i żartowali. Jedynie Felicjano siedział przy Ludwigu i długo sobie razem tak rozmawiali o wszystkim i o niczym(blondyn oczywiście pochłaniał dyskretnie jednego wursta za drugim). Przy każdej wypowiedzi Felicjano na samym końcu dodawał to urocze „Veee~” za, które wszyscy wręcz go uwielbiali. No bo czy na tym świecie może być jakiś większy słodziak? Nie licząc Lovino oczywiście ale na niego szczególną uwagę zwracała tylko jedna osoba w tym pomieszczeniu(czyt. Antonio XD). Na domiar złego Alfred wpadł na jakże „zajebisty” pomysł i dolał do picia Felicjano alkoholu jaki przyniósł Hiszpania. Dolewał mu tak często, że biedny Vargas w końcu się upił, z resztą jak wszyscy pozostali. Jedynie Ludwig nadal pozostał w miarę trzeźwy. Dzięki temu był świadkiem… Ciekawych rzeczy. Antonio znikną gdzieś razem z Lovino, a Gilbert wygłupiał się razem z Alfredem i Arthurem. Nie wiadomo kiedy, niczym Filip z Konopi, zjawił się Francis. Nie trzeba chyba mówić, ze jego nikt nie zapraszał? Zawsze sam się wpraszał. Sam nawet zaczął pić i schlał się jak… Aż brak słów. Nikomu nie wadził do czasu aż Felicjano zapragnął potańczyć sobie na stole. I to nie były jakieś tam tańce. Skąd on do cholery się nauczył tych erotycznych ruchów?! Już nawet nie wyglądał tak głupkowato jak zazwyczaj. Chyba po raz pierwszy nie uśmiechał się aż tak szeroko dzięki czemu Niemiec mógł podziwiać jego cudne złote patrzałki. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak cholernie go ciągnęło do Włoch. Teraz na spokojnie mógł się zarumienić, nikt nie zwróciłby na to uwagi, a nawet jeśli to mógłby zwalić winę na alkohol. Znokautował Francję, który zaczął się dobierać do Felicjano po czym starał się zdjąć złotookiego ze stołu. Skończyło się to tak, że chłopak usiadł sobie na kolanach Ludwiga okrakiem i przodem do niego. No i oczywiście nie obyło się bez przytulania. Skutkiem ubocznym były jeszcze większe rumieńce na twarzy niebieskookiego. Nim się zorientował został nagle… Pocałowany. Co prawda był to niewinny całus w wykonaniu uroczego, nieświadomego Felicjano ale i tak robił swoje. Tym razem skutek był dużo poważniejszy. Spodnie Ludwiga zrobiły się nagle kurewsko ciasne. Tak jest proszę państwa, duma Niemiec stanęła na baczność niczym salutujący za czasów Adolfa Hitlera! Felicjano zachichotał.
    -   Veee… Ludwig, stanął ci, veee~?   -   zapytał uroczo, po pijaku, złotooki.
Mężczyzna teraz spokojnie mógłby uchodzić za dojrzałego pomidora. Tak oto obiad w domu braci dobiegł końca. Ludwig zaprowadził Felicjano do jego pokoju, położył spać i zgarnął resztę towarzystwa. Kij z tym, że musiał każdego odprowadzać do domu. Jedyne co nie dawało mu spokoju to to, że nie mógł znaleźć Hiszpanii. A co było najlepsze w tym wszystkim? Felicjano wcale nie był pijany. Może troszkę ale doskonale wiedział co robi. I nie żałował. Niemcy naprawdę wyglądał uroczo gdy się rumienił. I kiedy sprał „braciszka” Francję za to, że się do niego dobierał. Tak, Vargas zdecydowanie się zmienił. Teraz przynajmniej wiedział co się w nim zmieniło. Był bardziej… Świadomy. Nie to co kiedyś. W tamtych czasach lubił i kochał wszystko i wszystkich. Nadal tak jest. Ale teraz potrafi też kochać jak kochanek, czego wcześniej nie rozumiał. Nie był już tak bezmyślny. Knuł intrygi i wcielał swoje niecne plany w życie. Nie były one co prawda niebezpieczne ani nie miały na celu skrzywdzenia kogoś no ale… Jednak powstały. I to on je wymyślił. Było to kolejną rzeczą o której nikt poza nim nie wiedział. W końcu dla wszystkich zawsze będzie kochanym, niewinnym aniołkiem. Ale czy znajdzie się ktoś kto pod tą lśniącą aureolką znajdzie parę malutkich, ledwo widocznych Różek? Szanse były nikłe. Westchnął cicho i uśmiechnął się sam do siebie. Był to przebiegły uśmieszek. Powoli zamknął oczy i odpłynął do krainy snów. Nie musiał się nawet zastanawiać, doskonale wiedział co mu się przyśni.


~*~


Siedział w kaplicy i wpatrywał się w witraż. To było jedyne miejsce gdzie siły wroga jeszcze nie dotarły. Gdzie był bezpieczny. Właśnie. Jeszcze. Słyszał w oddali strzały i wybuchy. Krzyki. Płacz. Tak… Wojna jest naprawdę okropna. Serce pękało mu kawałek po kawałku. Tyle smutku i cierpienia… Czuł to. Czuł to wszystko. I wiedział, że będzie następny. Ale prawdę mówiąc nie martwiło go to. Nie bał się. No, może troszkę. Ale… Był szczęśliwy. Wiedział, że jego brat jest bezpieczny. I że Niemcom też nic nie grozi. Obaj są na polu walki ale są silni. Nic nie może się z nimi równać. Zamknął na chwilę oczy po czym znów je otworzył i spojrzał na witraż. Po raz pierwszy w całym swoim życiu uśmiechał się smutno. Delikatnie. Słyszał nieprzyjaciela. Był już na terenie kościoła.
   -   Proszę… Pozwól mi jeszcze kiedyś znów ich zobaczyć. Bez żadnych wojen. W panującym na świecie pokoju.   -   powiedział spokojnie.
Sam nie wiedział do kogo kierował te słowa. Nie wiedział czy Bóg czy ktokolwiek tego rodzaju istniał. Ale wypowiedział swoją prośbę. Swoje ostatnie życzenie. Słyszał jak wielkie dwuskrzydłowe drzwi zostały wysadzone. Zaczęli wbiegać do środka. Powoli się odwrócił i znów się uśmiechnął. Ten smutny uśmiech… Naprawdę do niego nie pasował.
   -   Viva li Sacro Romano Impero.*   -   powiedział cicho ale jego szept i tak poniósł się głośnym echem po kościele.
Później słychać już było tylko odgłosy wystrzałów. Zabawne. Było to tak bardzo zabawne, że aż smutne. Dziesięć minut. Tylko tyle zabrakło. Po dziesięciu minutach do kaplicy przedarli się Niemcy i Włochy Południowe. Dziesięć minut i wszyscy przeciwnicy zostali zabici. Dziesięciu minut zabrakło by ocalić Felicjo. I mimo śmierci. Mimo, że już go wtedy z nimi nie było… To i tak słyszał ich przeszywające krzyki. I jak wydzierającym się z ich gardeł szlochem wykrzykują jego imię. Jedynie dziesięć minut, a zmieniło całe ich życie.


~*~


Powoli otworzył oczy. Promienie porannego słońca przedzierały się przez zasłony i padały na jego twarz. A może dochodziło już południe? Nie miał pojęcia. W każdym razie… Znów mu się to śniło. Westchnął cicho, właśnie dlatego wolał udawać, że nie pamięta. Nie chciał przypominać o tym pozostałym. Wolał, żeby zapomnieli. Pokręcił głową, sam też powinien w końcu o tym zapomnieć. To już przeszłość. Uśmiechnął się lekko. Najwyższy czas by wcielił swoje plany w życie. Kiedy opuścił pokój nie wiedział czemu ale Lovino wydawał mu się jaki… Spięty. Jakby coś go wkurwiło i zawstydziło jednocześnie. W każdym razie: wyszedł z domu i powiedział, że wróci dopiero za kilka godzin. To była dla Felicjano idealna szansa. Bez wahania wybrał numer do Niemiec i zaprosił go na śniadanie. Na początku się opierał i nie był do tego przekonany ale ostatecznie się poddał i powiedział, że niedługo będzie. Po zakończonej rozmowie Vargas zachichotał. Czas wziąć się do roboty~. Szybko zrobił śniadanie, takie co na pewno zasmakuje Ludwigowi, po czym zabawił się w przebieranki. Wyglądał naprawdę uroczo i… Pociągająco w sukience. Przypominała nawet tą, którą nosił jako dziecko. Tylko była cieńsza, bez rękawów i ramiączek, no i była dużo krótsza. Sięgała do połowy ud. Dla efektu wsadził sobie we włosy ładny kwiatek i było bosko. Kiedy podawał do stołu zaczął sobie nucić wesołą melodyjkę, przerwał mu dzwonek do drzwi.
   -   Już idę, veee~!   -   zawołał pogodnie i uroczo.
Podskakując lekko z nogi na nogę dotarł do drzwi, znów uśmiechał się tak szeroko, że nie dało się zobaczyć jego złotych oczu. Kiedy tylko otworzył drzwi blondyn o mało co nie zakrztusił się powietrzem.
   -   Ciao Ludwig~. Wchodź, wchodź~.   -   powiedział wpuszczając go do domu.
   -   Felicjano…? Co żeś znowu wymyślił?   -   zapytał.
Felicjano uśmiechnął się niewinnie, znów wyglądał trochę głupkowato. Głupkowato ale i tak nadal uroczo!
   -   Vee hehehe… A bo z Lovino naszło nas na przebieranki… Ale niestety musiał iść do sklepu.   -   skłamał gładko, bez żadnego zająknięcia.
Blondyn już nic nie powiedział. Westchnął tylko bezgłośnie i… No, znów się zarumienił. Ale Felicjano oczywiście to zauważył.
   -   Veee~ Jesteś taki uroczy jak się rumienisz~   -   powiedział prosto z mostu.
Niebieskooki oczywiście zarumienił się jeszcze bardziej na to stwierdzenie. W każdym razie już dalej nic się nie działo… A raczej Vargas już nic w takim stylu nie mówił. Za to jego „nieświadome” zachowanie było baaaardzo prowokujące. Na przykład kiedy upadł mu widelec podczas sprzątania po śniadaniu. Oczywiście ukucnąć nie mógł, musiał się pochylić, i to będąc tyłem do blondyna. Niemiec miał wtedy iście zajebiste widoki. I znów zrobiło mu się ciasno. Nie tylko dlatego, że zobaczył kawałek uroczego tyłeczka bruneta, nie. Dostrzegł, że miał na sobie damskie stringi. Tego było już dla Ludwiga zdecydowanie za wiele. O wszystkim przesądził jednak moment kiedy siedzieli na kanapie. Złotooki się do niego przytulił i powiedział, że go lubi. Niebieskooki po prostu nie był już w stanie się powstrzymać. Zanim dotarło do niego co robi i nim zdążył się powstrzymać… Przywarł wargami do słodkich, naturalnie zaróżowionych ust Felicjano i zaczął całować go namiętnie. Objął go silnymi ramionami tak, że chłopak nie był w stanie mu się wyślizgnąć. Jedyne co był w stanie zrobić to oprzeć delikatne dłonie na umięśnionych barkach mężczyzny. Temperatura w pomieszczeniu skoczyła gwałtownie o kilkadziesiąt stopni do góry. Ich usta oderwały się od siebie dopiero wtedy kiedy obaj nie mogli już złapać tchu. Teraz złotooki przekroczył wszelkie granice słodkości. Rumieńce na twarzy, lekko uchylone ze „zdziwienia” wargi, zawstydzony wzrok złotych tęczówek i ich wymieszana ślina ściekająca mu strużką z kącika ust.
   -   V-veee…?   -   wyjąkał ledwo łapiąc oddech.
Głos też miał w tym momencie naprawdę rozkoszny. Ludwig dyszał ciężko, lekko zaciskając zęby. Jego starania i samokontrola poszły się, ładnie mówiąc, jebać. Błyskawicznie wziął bruneta na ręce i ruszył ku schodom prowadzącym na piętro gdzie znajdowały się sypialnie braci. Wszedł do właściwej, nie raz siedział już z Felicjano w jego pokoju. Ale po raz pierwszy przybył do niego z takimi zamiarami. Złotooki wylądował na łóżku. Niemcy znów zaczął go całować, po chwili jednak pocałunki zeszły na szyję, a sam Ludwig zaczął ściągać z chłopaka sukienkę.
   -   N-nie! Ludwig c-czekaj!   -   wyjąkał.
Po raz pierwszy nie dodał do wypowiedzi swojego „ve”. Co nie zmieniało faktu, że jego głosik był uroczy. Kilka razy starał się powstrzymać blondyna ale mu się nie udało. No tak, nadal był słaby i kruchy w porównaniu z nim. Dlatego właśnie Ludwig zawsze go bronił. I Lovino. I wszyscy inni jego przyjaciele. Ale teraz nawet podobała mu się ta bezsilność. Dominacja Niemiec całkowicie mu pasowała. Więcej nie było sensu nic mówić, blondyn i tak go nie słuchał. Wkrótce został pozbawiony kuszącej sukienki, i jeszcze później stringów. Sam Ludwig był już bez koszulki i spodni. Przekręcił złotookiego na brzuch, oczywiście delikatnie, i tak samo docisnął go do łóżka by nie mógł wstać. Zupełnie niespodziewanie ustawił go w pozycji lekko wypiętej i językiem zaczął penetrować jego wnętrze…
   -   N-nieee! N-nie taaaam~!   -   jęknęły Włochy.
Już teraz drżał na całym ciele. Zacisnął powieki i wgryzł się mocno w poduszkę przez którą i tak było słychać usilnie tłumione jęki. Blondyn nawilżał go po czym zaczął rozciągać palcami. Kiedy wszystko skończył znów przekręcił chłopaka na plecy. Kolejnym krokiem ze strony Niemiec było przysłowiowe zrobienie loda. Tym razem złotooki musiał zatykać usta obiema dłońmi bo poduszę miał teraz pod głową. Odetchnąć mógł dopiero wtedy kiedy doszedł. Ale i tak nie na długo. Ludwig wszedł w niego głęboko, od razu cały. Felicjano wygiął się gwałtownie w łuk i złapał rękoma za prześcieradło przez co głośny, rozkoszny jęk wyrwał się z jego gardła.
   -   Nie więcej… Złamiesz mnie…   -   znów jęknął.
Zawsze chciał mieć blondyna głęboko w sobie… Ale nie spodziewał się, że będzie aż tak głęboko. I tak duży. Spodziewał się czegoś podobnego ale to przerosło jego wszelkie oczekiwania.  Niemcy jakby w ogóle nie reagował na jego słowa, przeciwnie, kontynuował z jeszcze większym zaangażowaniem. W końcu oboje całkowicie stracili poczucie czasu, rżnęli się jak króliki. Złote tęczówki zaszły mgiełką, już więcej nie było słychać jego sprzeciwów, teraz cały pokój był wypełniony jego głośnymi, rozkosznymi jękami. Kilka razy wymówił imię blondyna ale wszystko diametralnie się zmieniło kiedy wypowiedział dwa słowa.
-  Ti amo~**
Mogłoby się wydawać, że niebieskooki już większy i twardszy nie może być… Cóż, Felicjano się mylił. Wcześniej czuł się jak w raju, teraz – jak w siódmym niebie. Nie wiadomo ilerazy jeszcze to zrobili, stracili rachubę, ale w końcu doszli ostatni raz, w tym samym momencie. Niemcy oczywiście wewnątrz chłopaka. Po tym położył się obok niego i nakrył ich prześcieradłem. Przez jakiś czas panowała krępująca cisza, przynajmniej dla Ludwiga. Po zażartej walce z samym sobą w końcu zebrał się na wyznanie.
   -   Ich liebe dich.***   -   mruknął uciekając wzrokiem w bok i lekko się rumieniąc.
Felicjano uśmiechnął się uroczo i mocno przytulił do blondyna. I po niezręcznej ciszy. Od tej chwili Ludwig był dużo częstrzym gościem w domu braci niż wcześniej. A nawet jeśli nie przychodził to albo Felicjano przychodził do niego albo razem gdzieś wychodzili i zapominali o całym bożym świecie. Plany złotookiego w końcu doszły do skutku. Ale oczywiście to nie jest ich koniec. Skoro byli w końcu parą to miał ochotę się z jnim trochę podroczyć. Kiedy blondyna nie było w domu do środka wpuścił go jego starszy brat, Gilbert i pozwolił poczekać brunetowi na Ludwiga bo sam wychodził spotkać się z dziewczyną. To była wrecz idealna okazja. Kiedy dylko jakże kochany przez wszystkich aniołek w końcu został sam szybko się przebrał w przygotowane wcześniej ciuchy, które przyniósł w torbie ze sobą. Zauważył, że Niemcy bardzo lubi te jego przebieraniki. Dlatego właśnie postanowił się w tej sprawie bardziej „poświecać”. Czekał na blondyna w jego pokoju, na łóżku. Jego mina gdy go zobaczył i spłonął rumieńcem była iściebezcenna. Aż szkoda, że nikt nie zrobił mu zdjęcia albo, że nie było nigdzie ukrytej kamery, która mogłaby nagrać jego reakcję. Włochy jedynie uśmiechnął się uroczo i niewinnie. Przez ułamek sekuncy niebieskookiemu wydawało się, że w oczach chłopaka minęła iskierka samozadowolenia ale było to przecież niemożliwe. Nie w przypadku tego niewinnego aniołka.
   -   Ciao, Ludwig~!   -   powiedział radośnie, niby niczego nieświadomy.
Nie trzeba chyba mówić jak to się skończyło prawda? Nie przespali prawie całej nocy. A nasz jakże niewinny Felicjano zastanawiał się w co się przebrać następnym razem…



~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~



* Włoski - niech żyje Święte Imperium Rzymskie
** Włoski - kocham cię(bardzo podobne do hiszpańskiego "Te amo" - to samo znaczenie)
*** Niemiecki - znaczenie jw XD

Planowałam dać najpierw rozdział ale zmieniłam zdanie, tak jakoś mnie na to naszło XDDD
Mam nadzieję, że choć w minimalnym stopniu spełniłam oczekiwania XDD
A tu nasz mały Italy czekający na blondaska...



Nie dziwię się, ze Ludwig zareagował jak zareagował XDDDD